Czarna Dziura

CZARNA DZIURA,

czyli Współczesna bajka dla dorosłych

Na zbliżającą się „Gwiazdkę”

Ofiaruję Ci powiastkę.

Będzie to niezwykła bajka

Na niezwykły dla nas temat.

Nie będzie o Mikołaju,

Ale o gwiezdnych ekstremach.

 

Dla nas Słońce najważniejsze.

W jego wpływie nasze życie.

Wokół naszej gwiazdy krąży

Nasza Ziemia po orbicie.

Wiele gwiazd widzimy z Ziemi.

Gwiazdy to piękne tematy.

O nocnym niebie z gwiazdami

Ludzie piszą poematy.

Tą baję o gwiezdnym niebie

Przeznaczam właśnie dla Ciebie.

 

Są na niebie gwiazdozbiory.

Widać punkty, kształty, linie.

Od epoki starożytnej

Każdy z nich ma swoje imię.

Ale kosmos jest ogromny,

A gwiazd różnych w nim bez liku.

Żeby go dokładniej poznać,

Wysyłamy „podróżników”.

Wokół Ziemi krążą stacje

Z fachową, ludzką załogą.

Znacznie dalej lecą sondy,

W nich jeszcze nie ma nikogo.

To nasza szansa poznania

Świata, co jest niezmierzony.

Jednak zakres możliwości

Do potrzeb wciąż jest znikomy.

 

Dziś mędrca szkiełko i oko

Zastępują z powodzeniem,

Odkrywając nowe tropy

Wielkie radioteleskopy!

Atmosfera nie przepuszcza

Całego promieniowania,

Dlatego nad jonosferą

Wszczęto poszukiwania.

Wyniesione na orbity

Krążą w kosmicznej przestrzeni.

Wyniki ich obserwacji

Widoczne są wnet na Ziemi.

 

Wiedza na temat kosmosu

Ciągle jest uzupełniana.

Ale ciągle znaczna większość

Pozostaje niezbadana.

Jedynie część gwiazd widzimy

Z Ziemi tylko gołym okiem,

Gdy na ciemnym, nocnym niebie

Mrugają do nas z urokiem.

Gwiazdy, to ciała niebieskie

Z materii w gazowym stanie.

Grawitacja ją zaciska

Ciśnienie znów rozsadza je.

Gdy obie przeciwne siły

Pozostają w równowadze,

Wtedy gwiazda jest stabilna

Z wnętrzem wypełnionym gazem.

 

Są na niebie różne gwiazdy.

Z nich najbliższe nam jest Słońce.

Niegdyś czczone jako bóstwo

Ziemianom życie dające.

Słońce należy do Karłów,

Gwiazd spokojnych i dość licznych.

Karłów jest kilka rodzajów

I to dosyć specyficznych.

Świecą światłem różnej barwy

Zależnej od temperatury:

Białe, Żółte i Brązowe,

Pomarańczowe niektóre.

Olbrzymy i Nadolbrzymy

O masie ponad stu Słońc

I jasności jeszcze większej.

Słońce przy nich – mały brzdąc.

Bardzo wielkie Cefeidy.

Wśród nich jest Gwiazda Polarna.

Świeci jasno na północy,

Stąd dla Ziemian popularna.

 

Gwiazdy tworzą galaktyki.

Z Ziemi widać je jak wyspy.

Tworzą je miliardy gwiazd

W kształt spirali lub elipsy.

 

Są obiekty we Wszechświecie,

O wielkim masy „debecie”,

W których siła nieskończona

Może wszystkiego dokonać.

Grawitacja bezgraniczna

Masy innych gwiazd przyciąga.

Swego światła nie wypuszcza,

Tylko do wewnątrz je wciąga

I mocarnie więzi tak, że

Foton stoi, jakby zakrzepł.

To tak zwana „czarna dziura”.

Czerń, bo pożera swe światło.

Ale „dziura” to fałszywka,

Bo w niej materii aż nadto.

Tą nazwę ona zawdzięcza

Johnowi A. Wheelerowi,

Atomowej i jądrowej

Fizyki profesorowi.

Czarna dziura to jest gwiazda

Przez grawitację zgnieciona.

Środek jej to „osobliwość”,

Materia do granic ścieśniona.

Czarne dziury to też składnik

Centrów aktywnych galaktyk.

Za ich wpływem i sprawieniem,

Choć ona sama czernieje,

Galaktyka wprost jaśnieje.

Im jest większa czarna dziura,

Tym jaśniejsza galaktyka.

Bo gros niewchłoniętej masy

Z promieniowaniem umyka.

 

Czarna dziura też potrafi

Pożreć gwiazdę, gdy ją złapie,

Kiedy ona lotem chyżym

Nieopatrznie się przybliży.

W grawitacji absolucie

Nic nie może już z niej uciec.

Nawet światło, co na Ziemi

Najszybciej biegnie w przestrzeni.

 

Skąd wiadomo, gdy nie widać,

Że istnieją „czarne dziury”?

Albert Einstein to wyliczył,

Lecz myślał, że to ponury

Wręcz kaprys matematyczny,

Osobliwość bez dowodu,

Wybryk bardzo egzotyczny.

Tu się mylił Wielki Fizyk.

Bo chociaż gwiazda nie świeci,

To w inny sposób ją widzisz.

Ona śle promieniowanie

Jak coś doskonale czarne.

Czy to nie brzmi jak paradoks,

Czy to w ogóle realne?

 

Jednak światło do nas leci,

Więc widać, że tam coś świeci.

I nas, jako adresata,

Pewnym złudzeniem oplata.

Ta tajemnica świecenia

Wymaga więc wyjaśnienia.

Czarna dziura dużo może.

Łyka gwiazdy, a materia

Zanim zostanie wchłonięta

Przez „dziurę” na peryferia

Wysyła promieniowanie,

Którego wielkie ciśnienie

Jonizuje warstwy gazu.

To ich błysk trafia na Ziemię.

Wszystkie fotony od „dziury”

Biegnące w naszym kierunku

Są śledzone i badane

Także pod względem ładunku.

Niektóre z nich są widzialne,

A oko jest zbyt fatalne,

Aby błysk zaobserwować.

Potrzeba cudów techniki,

Żeby uzyskać wyniki

Oraz je zarejestrować!

Materia zjonizowana

Emituje różne fale,

Które także odbieramy,

Chociaż nie widać ich wcale.

 

Fotony – cząstki materii

Są naładowywane,

Różną ilością energii,

Stąd ich promieniowanie.

Największą energię ma “gamma”.

Kolejne, to „X” Rentgena,

Ultrafiolet i widzialne

Z podczerwienią też wymieniam.

Najsłabsze: mikrofalowe

I promieniowanie radiowe.

 

Rekordowe czarne dziury

Mają rekordowe masy

Jak miliony naszych Słońc.

Ziemia przy nich – ziarnko kaszy.

Potwierdzono przypuszczenia,

Że czarna dziura się zmienia

I powiększa swoją masę

O materię z otoczenia,

Która zbliżywszy się nadto

W łatwy łup wnet się zamienia.

Te największe, z super masą,

Chłoną mniejsze czarne dziury.

Czy to proces długotrwały,

Czy efekt będzie ponury?

 

Są teorie, że odwrotnie.

Czarna dziura stworzy życie

Będąc początkiem wszechświata

Podobnego do naszego.

Nasz Wszechświat będzie miał brata!

Ale niech będzie on lepszy

Niż znany nam świat dzisiejszy,

Zamiast ziemskiego „placebo”

Niech to będzie Ziemskie Niebo!

Bo niebo, to obiecane

Przez wszystkie wielkie religie

Jest podobno gdzieś w Kosmosie,

A chciałbym już, tutaj, migiem.

Lecz bądźmy realistami.

Cieszmy się tym, co mamy.

Dobre dusze u bram raju

Na zbawienie poczekają,

A te złe, zamiast do chmurek,

Trafią do ciemności piekieł,

Czyli w bardzo czarną dziurę.

 

Czas już zakończyć tą bajkę

I spuentować bajki temat:

Czarne dziury we Wszechświecie

Są, chociaż ich wcale… nie ma.

To, co dzisiaj oglądamy

Bardzo dawno się zdarzyło,

A światło, świadek tych zdarzeń,

Miliard lat ku nam pędziło.

Wiemy więc że to nie real,

Rzeczywistość już się stała.

A dzisiejsza Ziemia wtedy

Po kosmosie się błąkała

Jako gazy, pył i skały,

Z których planeta powstała.

Historia ludzi na Ziemi –

Moment w historii Wszechświata.

Wszystkie nasze przemyślenia

Nie warte więc funta kłaka.

Lecz wiem jedno, że na pewno

Na Ziemi nie będzie „nieba”,

Gdy go sami nie stworzymy.

Dzisiaj jest taka potrzeba,

Bo niebo, to obiecane,

Jeśli w ogóle gdzieś jest, to

W odległości nam nieznanej,

Nawet nieoszacowanej.

A liczy się tylko doczesność!

Co w życiu zmienia miejsce siedzenia?

Co w życiu zmienia

miejsce siedzenia?

tryptyk

 

Nocniczek

Jeszcze nie wyrósł z pieluszek

Pewien roztropny maluszek,

Kiedy niania albo mama

Na nocnik go wysadzała.

Tronik piękny, plastikowy

Na jego miarę skrojony.

Nawet zagra pozytywka,

Kiedy spód jest zamoczony.

Lubi na nim sobie siedzieć

I patrzeć jak otoczenie

Swemu władcy i królowi

Okazuje uwielbienie.

O woni, którą wydziela,

Co nie ma zapachu jodeł,

Nikt jego nie uświadomił,

Że cuchnie tak, jak wychodek.

Ponadto nikt z domowników

Nie próbował ani razu

Usiąść na jego troniku.

Więc królował niepodzielnie

Na swym tronie chłopczyk mały.

Zachowywał się wręcz dzielnie.

Smrodki mu nie przeszkadzały!

 

Trochę później przeżył stresik,

Kiedy usiadł na sedesik.

Siedzi wyżej, ale snadnie

Na posadzkę szybciej spadnie.

Tron za duży jak dla niego.

Nogi wiszą i gibają.

Dobrze, że obydwie ręce

Mocno deski się trzymają.

 

Ale z czasem ten sedesik

Zaakceptował posturę.

Na posadzce stoją stopy,

Deska mocno trzyma górę.

 

Jednak wtedy nowy problem:

Mało czasu na siedzenie,

Bo swe prawa do sedesu

Egzekwuje jego plemię.

Każdy z domowników musi,

Samemu i niepodzielnie,

Korzystać ze wspólnej łazienki

I to kilka razy dziennie.

Uodpornił się na smrodki,

Jakimi cuchną wychodki.

Cieszy się też każdą chwilą,

Gdy samotnie w nim posiedzi.

Jednak poważnie się biedzi,

Bo na jego dawnym tronie

Inny już maluszek siedzi.

 

On, Król niedawno kochany,

Jest już zdetronizowany,

Bo w rodzinie tylko jeden

Król być może. Tak jak sedes.

Liczy na odmianę losu.

Za lat kilka na tron siędzie.

Wtedy już na pewno z nikim

Tronem dzielić się nie będzie!

 

II  Sedesik

Już trzydziestka mu minęła,

Kiedy zaczął tronu szukać,

Gdzie mógłby wygodnie zasiąść,

I też niczym się nie zbrukać.

Jest cierpliwy i ma czas,

Jednak nie dostąpił łask,

Bo wszystkie stołki zajęte,

A ścieżki do nich po prostu,

Wyboiste są i kręte.

 

Lecz nie daje za wygraną.

Chodzi, węszy, do drzwi puka,

Żeby znaleźć swoją szansę.

Wreszcie wyczuł, że jest luka.

Chociaż cuchnęło baranem,

Już nie zważał na niuanse,

Niczego więcej nie szuka.

 

Od kiedy usiadł na „tron”,

Czujnie wącha z wszystkich stron.

Bo dopadają go wonie

Nieprzewidziane w bon-tonie.

Ma wrażliwy węch, choć smrodził,

Od kiedy się tylko urodził.

Teraz właśnie stamtąd śmierdzi,

Gdzie on od niedawna siedzi…

 

Kiedyś siadał na nocniku

W swym dziecinnym pokoiku.

Dzisiaj czy chce, czy nie chce się,

Musi siadać na sedesie.

Stara się jak najkrócej

Przesiadywać odtąd w WC.

Żyje mu się trochę trudniej,

Ale wcale się nie ugnie.

 

Nie ma wyjścia. Takie życie.

Chcesz się nurzać w dobrobycie,

Szybko polubisz ten smrodek,

Którego pełny wychodek.

Trochę się będziesz mazgaił,

Póki się nie przyzwyczaisz

I będziesz to akceptować

Tak, jak „babcia klozetowa”.

 

Bliskiemu przyjacielowi

Powiesz obłudnie: „jest cudnie,

Że lepiej już być nie może”

A faktycznie jesteś w… gównie.

Nie masz czasu na małżeństwo,

Jednak od kobiet nie stronisz.

Wybierasz te, co nie czują,

Że od ciebie bardzo „woni”.

 

I tak było długie lata.

On nie był, jak jego tata.

Synka na „tron” nie sadzał.

Jemu tajemnic nie zdradzał

Opowiadając, gdzie Król

Na piechotę musiał chadzać.

Dobrze w smrodku mu się żyło.

Unurzany w nim po uszy

Rządził i nabierał tuszy.

Przez lata nikt go nie ruszył.

Ale w końcu się… skończyło.

 

III  Basenik

Tłuste lata długo trwały.

On także jest tłusty cały.

Spustoszenie zrobił smrodek,

Który wydzielał wychodek.

Atmosfera wucetów

Nie dla wrażliwych facetów.

 

Mała kropla drąży skałę.

W kroplach siły niebywałe.

W przeciągu tych wszystkich lat

Z herosa  zrobił się wrak.

Nawet siedzieć już nie może.

Tylko leży w swej pościeli.

Rodzina mu nie pomoże,

Od lat kontaktu nie mieli.

 

Chłopcem będąc, miał dwie niańki.

Teraz najął pielęgniarki,

Które, za niezłą „kapuchę”,

Zmieniają brudną pieluchę.

A czasem, (tu eufemizm),

Sytuacją przymuszone

Podsuwają mu… basenik.

Lecz to nie mebel królewski.

Teraz smrodek jest z „on line-a”.

Nie śmierdzi jak jego przekręty.

To jest smród zwykłego łajna.

 

Mówią, że pieniądz nie śmierdzi,

Lecz to nie jest cała prawda.

Kto przez życie w łajnie brodzi,

Tego czeka tylko wzgarda.

I za to musi wciąż płacić

W swego życia trzeciej tercji,

Póki kasy nie zabraknie,

Albo do… „ usranej śmierci”.

 

 

 

Biały kruk

Biały kruk

W każdej talii do tarota

Jest też zwykle biała karta.

Nic na niej w ogóle nie ma,

Jest po prostu nic nie warta.

Wtedy nabiera znaczenia,

Kiedy inna się zagubi.

Białą się w oryginał zmienia,

I ją najbardziej się lubi.

Wszyscy wiedzą: nie oryginał,

Ale zwykła imitacja.

To surogat lub zamiennik,

Erzac, po prostu namiastka.

Jak tu powróżyć z erzacu

Komuś, kto nie zna przyszłości?

Jeszcze gorzej erzac działa,

Kiedy chcesz grzebać w przeszłości.

Takie praktyki są znane,

Coraz częściej stosowane.

W taliach się robi „szast-prast”,

Białe karty idą w tas.

Możliwości jest bez liku.

W talii kilka białych blotek

Pozwala szybko wyjaśnić

Nawet Wielką Katastrofę.

W sejmie Wielki Tarocista

Rozkłada karty „a vista”.

Komu on tarota stawia?

Komu z białych kart on wieszczy?

Dowodom racji odmawia,

Jego pogląd jest najlepszy.

Tylko on wie, jak to zrobić,

Tylko on sięgnie daleko.

On po prostu wie jak było

I nic nie wierzy „esbekom”.

Przez pół roku kart stawiania

Marny obraz się wyłania,

Który wstrząsnąłby też Bonda,

Gdyby te karty oglądał.

Białe karty przetłumaczył

Na swą „prawdę” jak należy.

Nasz naród jest bogobojny,

We wszystkie słowa uwierzy.

I to na pewno, niechybnie,

Bo od wieków wierzy w Biblię.

Setki białych kartek trzeba

Przekształcić też w coś białego.

I tak, na przykładzie z biblii,

Jest biała księga. Z niczego!

Rzadkość na skalę światową

Jakiej nie znała nauka!

Mamy coś niebywałego,

Pięknego, białego kruka!

Czasem szczęśliwi

Czasem szczęśliwi

Mówią, że czas to pieniądz.

Wielu ludzi tak mniema,

No bo pieniądz czasem jest,

A czasem wcale go nie ma.

 

Te dość dziwne aksjomaty

Ferują modus vivendi,

Że nikt nie ma jednocześnie

Dosyć czasu i pieniędzy.

Więc czasem jesteś bogaty,

Lub żyjesz na skraju nędzy.

 

Bogaty dużo pracując

Na pieniądze swój czas zmienia.

Na życie czasu brakuje,

Pieniądze to cel istnienia!

Kto nie pracuje, bieduje.

Za to ma rekompensatę,

Że choć żyje bardzo skromnie,

To jego życie bogate.

Przecież musi być szczęśliwy.

Wszystkim powinien dziękować,

Że nikt go nigdy nie zmusza

Do tego, żeby pracować.

Czy naprawdę jest szczęśliwy

W tym życiowym niedostatku?

Co ma zrobić z wolnym czasem,

Którego wciąż ma w naddatku?

Pieniądze szczęścia nie dają.

Bez pracy nie ma kołaczy.

Stąd odczucie niedosytu

Ludzi biednych i bogaczy.

 

Jest szczęśliwe rozwiązanie.

Dziś pieniądze oraz czas

Mają tylko emeryci,

Ci najstarsi spośród nas.

Trzeba jednak zauważyć,

Że na świadczenie ZUS-owskie

Wciąż pracując odkładali

Swe zarobione pieniądze,

Bo to w naszym państwie prawa

Jest powszechnym obowiązkiem.

Lecz do zupełnego szczęścia,

Ciągle dalej jest niż blisko,

Gdyż ciągle są narzekania

Na emeryturę zbyt niską.

Ledwie starczy na przeżycie.

Na lekarstwa już nie staje,

A chciałoby się pojechać

Na wycieczkę w ciepłe kraje.

 

I na to znalazła się rada:

Jak chcesz mieć świadczenia duże,

To musisz jeszcze niestety,

Popracować trochę dłużej.

Wydłużono więc czas pracy

Do wieku „sześćdziesiąt siedem”

To ma być skuteczny lek

Na emerycką biedę.

Więcej pieniędzy się przyda

W czasie bliższym albo dalszym

Na upragnioną wycieczkę

Lub na… pogrzeb okazalszy.

Tak kiedyś było

Tak kiedyś było

 

…Propozycja 1

Padła kiedyś propozycja

Kandydata na premiera,

Który tak jeszcze niedawno

Sprawnie techniczny rząd zbierał.

On chciał wypłacać stypendium

Za dzieci wychowywanie.

Tysiąc złotych comiesięcznie

Za dziecko rodzic dostanie!

 

Precyzyjnie wyszczególnił

Skąd znajdzie fundusze,

By sfinansować ten pomysł

Bez budżetowych naruszeń:

 

Zabrać zasiłki socjalne

Tym, którzy nie są ubodzy.

Wysokie emerytury

Ograniczyć i zamrozić.

Wszystkie ulgi podatkowe

Winny być ograniczone,

Szczególnie ekonomicznie

Zbyt mało uzasadnione.

Dużo kasy mają OFE.

Ich środki można przesunąć

Na sfinansowanie stypendiów.

 

Tutaj dodać, a tam ująć!

Koszty zwrócą się po latach,

Kiedy wreszcie „stypendyści”

Zaczną zarabiać i płacić,

Budżet będzie miał korzyści.

To projekt bardzo realny

Dla technicznego rządu,

Ale jest niewykonalny

Według powszechnych osądów.

 

Bardzo szybko projekt upadł.

Wnioskodawca się wycofał

A techniczny rząd nim powstał,

Skrył zapomnienia sarkofag.

 

…Propozycja 2

Są pomysły na to, żeby

Zlikwidować bezrobocie

Przez zatrudnienie matek na

Czas wychowywania pociech.

Ważną funkcję wychowawczą

Połączy się z gospodarczą

Dołączając prowadzenie

Gospodarstwa domowego.

Pomysł ten dotyczy tylko

Pań ze związku małżeńskiego.

Czy to dobre rozwiązanie

Niebawem już się okaże.

Jest pomysł na to, jak nazwać

Nowy zawód: House Manager.

 

Gdyby z jakichkolwiek względów

Rząd chciał zająć się pomysłem,

Przepowiadam, jakie będą

Podejmowane decyzje.

Przede wszystkim trzeba będzie

Świadczenia wprowadzić nowe:

Podatek od bezdzietności

Oraz przesławne „bykowe”.

Ten pierwszy dla par małżeńskich

Oraz dla związków partnerskich

Bez dzieci wspólnych, rodzonych

Lub prawnie przysposobionych.

Ten drugi przed wielu laty

Przymuszał do rodzicielstwa.

Przestawał być płacony gdy,

Było już dziecko z małżeństwa.

Dzisiaj on się przyda znowu,

By osiągał dawne cele,

Gdyż zasili kasę państwa,

Której przecież nie za wiele,

 

Jeden tylko problem widzę,

Który zgłosi opozycja.

Wara od naszych kieszeni!

Fundusze niech rząd pozyska

Z innych źródeł, nawet z Unii.

Niech coś zrobi dla dzietności!

Nie traci sum na „In vitro”,

Bo to niegodne polskości!

 

Jak tylko władzę przejmiemy,

Zaraz pieniądze znajdziemy!

Ściągniemy podatki od tych,

Którzy dotąd ich nie płacą.

Nie dotyczy to podmiotów,

Które dochód wiążą z tacą.

Muszą płacić do budżetu

Ci, co siedzą w szarej strefie.

Niech zapłacą w końcu za to,

Że żyją od innych lepiej.

 

Do tej pory państwo nigdy

Nie dopuszczało poglądu,

By opodatkować zyski,

Które pochodzą z nierządu.

To się zmieni i to szybko,

Tylko trzeba wstawić kasy

Wszystkim alfonsom i dziwkom.

 

Jednak największe dochody

Osiągnie się z rewolucji,

Którą zamierza się wdrożyć

W sprawie zwalczania korupcji.

Tej się szybko nie uniknie,

Mówi się, że jest nagminna.

Dlatego też cała ludność

Podejrzaną być powinna.

Winien ten, co korumpuje

I ten, co skorumpowany.

W jednakowym stopniu obaj

Są w proceder zamieszani.

Gdyby ktoś się zażegnywał,

Że korupcją nie nasiąknął,

Wtedy da go się w opiekę

Agenta Tomka znajomkom.

Karę zapłacą strony

Uczestniczące w korupcji.

Wielkość jej wyliczy biegły

Bardzo znanej instytucji.

Ona ma już dużą wprawę

I wiele osiągnięć też ma.

Rząd wzmocni ją dodatkowo

Łącząc Urzędy Skarbowe

Z Delegaturami CBA!

Cztery prawdy

Cztery prawdy?

Są trzy prawdy od Tishnera,

O czwartej napiszę teraz.

Tą prawdę zawsze spotykam,

Gdy czytam nasze gazety,

Lub włączam radio. Niestety.

 

Tischner mówił o trzech prawdach,

To swoista „luka prawna”,

Bo wiadomo jest od dawna,

Że istnieje czwarta prawda.

Nikt z nas tej prawdy nie lubi

Więc rzadko o niej się mówi.

I to właśnie jest naganne,

Że ktoś komuś nieustannie

Same kłamstwa sączy  w uszy.

A on słucha, słucha, słucha…

Początkowo się obruszy,

Potem już nie reaguje.

W końcu, nie wiadomo kiedy,

Kłamstwo za prawdę przyjmuje.

 

Prawda na kłamstwie oparta

To jest właśnie „pseudo prawda”.

To antonim zwykłej prawdy

Godzien potępienia, wzgardy.

 

Jednak dzieje się inaczej.

Prawda co innego znaczy.

Z mównicy, TV i radia

Często płynie „pseudo prawda”.

Jedno kłamstwo, drugie kłamstwo,

A prawdy jak na lekarstwo.

To wielka manipulacja,

Polityczna agitacja,

By z kłamstwa uczynić „prawdę”.

Kłamstwo ciągle powtarzane

W „pseudo prawdę” jest zmieniane.

Bo „głupi naród” to kupi,

 

Ci ciemniacy i nieuki.

Jest to śmierdzący proceder,

Cuchnący szambem i chlewem.

Brudzący wszystkich po równo

Jak nie przymierzając – g*wno.

 

Tutaj zgodzę się z Tischnerem,

Że wcale nie ma prawd czterech.

Bo „g*wno prowda” górala

Tak samo smrodem powala.

Ksiądz Tischisner dobrze był trafił,

Chociaż był z innej parafii.

Prawdą jest więc nauka,

Że do trzech razy sztuka…