Trening…

Przyłapałam swego Synka

Jak w kuchni myszkuje w śmieciach.

Tę „pracę” On wprost uwielbia.

Trudno pilnować Berbecia.

 

Mokre odpadki kuchenne

Szczególnie przed Nim ochraniam.

Nie wiem, czy czegoś nie zjada,

Kiedy pilnuje Go niania.

 

Nim te odpadki wyrzucę,

W specjalnej miseczce trzymam.

Muszę szczególnie uważać,

Bo wystarczy jedna chwila,

By Malec z niej coś wyciągnął

I do pysia zaraz włożył.

Kiedyś przez takie „łakomstwo”

Dużo zmartwień nam przysporzył.

 

Właśnie dzisiaj przyłapałam

Naszego synka, jak z miski

Wyjadał coś z apetytem.

Słychać było mlaski, piski…

 

Chciałam ratować syneczka,

Lecz mąż uprzedził mój zamiar:

„Daj Mu, niech się przyzwyczaja

Do Twojego… gotowania”!

 

Imię kota

Starsza siostra jest mężatką.

Ja też ślub już mam za sobą.

Nie mieszkamy z Rodzicami.

Oni muszą żyć na nowo.

 

Pierwszą rzeczą co zrobili,

To sprawienie sobie… kota,

Bo to miła, skromna, wierna

I niewybredna istota.

 

Gdy się o tym dowiedziałam,

Pojechałam z mężem do Nich.

Mama prosiła na kawę.

Byli także Ich znajomi.

 

Gdy tylko weszliśmy, tato

Wykrzyknął uradowany:

„Wiem jak nazwać kota – Paweł”!

I siadł dumny obok Mamy.

 

To imię mojego męża,

Więc spytałam: „Czemu właśnie

Takie miano chcesz dać kotu.

Wytłumacz mi, proszę, jaśniej”.

 

Na co tata dumny z siebie

Po łysinie się poskrobał

I szepnął, by kot nie słyszał:

„Zamierzam go… wykastrować”.

W przymusie…

Nagły atak niestrawności

Niespodzianie mnie popędził

W czasie pracy do WC-tu,

Pobiegłem tam bez mitręgi.

 

Po drodze mijałem szefa,

Który do mnie zagadnął,

Że mnie właśnie awansował

I pensję także dał ładną.

 

Był cośkolwiek zadziwiony,

Że się nic nie ucieszyłem,

Tylko stanąłem na chwilę

I dalej znów pogoniłem.

 

Siedziałem kwadrans w kabinie.

Gdy wyszedłem, to koledzy

Powiedzieli w zaufaniu,

Że szef przestał we mnie wierzyć.

 

Uznał, że mnie nie ucieszył

Awans na Jego zastępcę,

Więc musi sprawę przemyśleć

Ponownie i jak najprędzej.

 

Ja jedynie w tamtej chwili

Mogłem myśleć tylko o tym,

By zdążyć do ubikacji;

Nie miałem czasu na „ochy”.

 

Odruch

Nie miałam zbytnio wyboru,

Więc pojechałem do Babci

I u Niej się „wczasowałem”

Do końca letnich wakacji.

 

Babcia, starsza już kobieta,

Mieszka w małej miejscowości.

Pokazała mi mój pokój

I… kazała się rozgościć.

 

Oczywiście do łazienki

Także mnie zaprowadziła.

Pokazała, gdzie co leży

Żebym się nie pomyliła.

 

Ręcznik, mydło i szczoteczkę

Do zębów mi pokazała

Z zastrzeżeniem, żebym innych

Rzeczy wcale nie ruszała.

 

Pierwszego wieczoru przed snem

Wskazaną szczoteczkę wzięłam

I już zaczęłam myć zęby,

Kiedy Babcia zaglądnęła

Z zapytaniem, czy wejść może?

Oczywiście się zgodziłam.

Babcia patrzy przerażona,

Że tą szczotką zęby myłam.

 

Krzyknęła do mnie : „No, co Ty,

Taką szczotką myjesz zęby?

Ona do paznokci u nóg,

A Ty wsadzasz ją do… gęby”?

 

Reakcji swej nie opiszę.

Każdy wie, jak to się kończy.

Na wspomnienie sytuacji

Do dzisiaj mam odruch mdlący.

 

Bluzeczka

Ciotka mi opowiedziała

Historię nader… prawdziwą.

Wierzę, że to nie o Niej,

Boć jest osobą… nobliwą.

 

Z tym przekonaniem słuchałam,

Jak mi to opowiadała,

Gdyż Ona nigdy w swym życiu

Tak by się nie zachowała.

 

Starsza już kobieta

W sklepie z damskimi „szmatkami”

Znalazła ładną bluzeczkę

Z  angielskimi napisami.

 

I w tej bluzce, było lato,

Wybrała się do… kościoła.

Chociaż w kościele powaga,

Ona nad wyraz… wesoła!

 

W nowym ciuszku się pokazać

W kościele, i to w niedzielę,

To kobiecy powód zazdrości;

Zaraz na sercu weselej.

 

Ksiądz, który zbierał na tacę,

Obok niej aż kilka razy

Przechodził zaciekawiony

Z dracznym uśmiechem na twarzy.

 

Ludzie to zauważyli,

Bo sytuacja dość dziwna.

Ksiądz był młody, pani starsza;

To niezwykłe, trzeba przyznać.

 

Wszystkich nas intrygowało,

Jaki był powód zdarzenia.

Finał historii dość prosty,

Ale warty przytoczenia:

 

Po jakimś czasie do mamy

Zjechał syn i wytłumaczył:

Angielski napis na bluzce:

„Zlot Lesbijek” tylko znaczył.

Egzamin

Po szóstym semestrze studiów

Ten zostanie inżynierem,

Kto obroni pracę – dyplom

W terminie i…bez fuszerek.

 

Pisałem ją wraz z kolegą,

Bo temat dosyć obszerny:

To „System przeprowadzania

Egzaminów na Uczelni”.

 

Nawiasem mówiąc, ten projekt

Zaraz po jego obronie

Zostanie póbnie wdrożony.

To jest w skali państwa: pionier!

 

W trakcie obrony projektu

Nastąpił istotny moment

Wpisu do systemu listy

Pytań wcześniej ułożonych.

 

Profesor sam tę dyskietkę.

Wsunął do stacji roboczej

I plik zaczął się wczytywać,

Ale nagle coś chrobocze

I… procedura przerwana!

A na monitorze zaraz

Ukazał się komunikat:

„ZJE***E WSZYSTKIE PYTANIA”.

 

To oznaczało mniej więcej,

Że te wczytywane dane

Są w niepoprawnym formacie

I nie mogą być pobrane.

 

Kolega zapomniał zmienić

„Roboczy” tekst informacji

Na „dyplomową” odmianę

Komputerowej narracji.

 

Czyli mówiąc zrozumiale

Brak zmiany w kodzie programu

Spowodował, że ten „tekścik”

Nie trafił wcześniej do spamu.

 

Sytuacja nieciekawa.

Inną przewidywaliśmy.

To był taki błąd, którego

Wcześniej wykryć nie mogliśmy,

Gdyż dyskietkę z pytaniami

Profesor u siebie schował.

Zaś próbnej nie dostaliśmy,

A… powinna być jakowaś!

 

W tej sytuacji Komisja

Zleciła, by właśnie teraz

Zmienić „wredny” komunikat.

To szansę dla nas otwiera.

 

Bez zwłoki dokonaliśmy

Niezbędnej zmiany formatu.

Pytania się wyświetliły!

Jest oczekiwany status!

 

Byliśmy zestresowani.

Lecz Komisja się zgodziła,

Że „wpadka” z komunikatem

Projektu nie spartaczyła.

 

Co więcej. Udowodniła,

Że nasz program tym się ceni,

Że gdyby ktoś się weń włamał,

To nie może nic w nim zmienić.

 

Jesteśmy inżynierami,

Ale nadal studiujemy.

Za dwa lata, tak myślimy,

Magistrami też będziemy

Zastępstwo

Jestem szefową w mleczarni,

A właściwie w zlewni mleka.

Mamy u kilku pracowników,

Przyjeżdżają tu z daleka.

 

Każdy z nich, tak przy okazji,

Przywozi też na rowerze

Mleko od swoich sąsiadów

I za to jakiś „grosz” bierze.

 

Wczoraj od rana zadzwonił

Do niej jeden z pracowników

Że.. czuje się dosyć kiepsko,

Bo przemarzł do „kości śpiku” .

Ma „temperature”, kaszla

I ogólnie „cóś go bierze”.

 

Zgodziłam się, żeby został,

Bo grypę „trzeba wyleżeć”!

 

Próbowałam już od zaraz

Znaleźć pomoc tak „na zicher[1].”

Wtem znowu z tego numeru

Do mnie esemesik przyszedł:

 

„Ha, ha, cha!!! Ta głupia cipa

Uwierzyła w moje ścieme.

Rada dobra, chlejem dalej,

Jusz sie niecierplymy…  Zenek”.

[1]„na  zicher” – z niem. „na pewno”

Argument

Nasza córeczka, trzylatka,

Nigdzie się dalej nie ruszy

Bez swego króliczka, który

Ma… poobrywane uszy.

 

Mnie to wcale nie przeszkadza,

Ale mąż nagle się uparł,

Że to już najwyższy czas, by

W domu zostawał ten pluszak.

 

Córcia oczywiście  nie chce,

Bez swej maskotki wychodzić.

Podsłuchałam w przedpokoju,

Jak cierpliwie mówił Rodzic:

 

„Jesteś już na tyle duża,

Że na spacer iść mogłabyś

Bez królika, tylko ze mną,

A jego w domu zostawić”.

 

Dalej pytał, czy widziała,

Żeby wszędzie chodził tato

Ze swą maskotką? A Ona

„Tak” odpowiedziała na to:

 

I po chwili Mu przyniosła

Tuląc swojego zająca

Argument niepowtarzalny:

Komórkę z pokoju Ojca….

Zmalowali…

Lubię malować z pamięci.

Zwykle siedzę w domu sobie

I przenoszę na blejtramę

Sytuację, postać, obiekt.

 

Czyli to, co pamiętałam.

A jak pamięć zawodziła

Często sięgałam po fotki.

Ta metoda się sprawdziła.

 

Kiedyś coś mnie podkusiło

I umyśliłam wyjść w plener.

Wiosenna pogoda była.

Słońce to twórczy element.

 

Poszłam do parku, bo blisko.

Znalazłam czynną fontannę.

Przy niej drzewa, krzewy, kwiaty:

Jakbym widziała „Zuzannę”!

 

Piękny motyw: Ona w parku

Przy fontannie siedzi skromnie.

Fontannę zaraz skopiuję,

Zuzanna? Podobna do mnie!

 

Usiadłam na wprost fontanny.

Za ławeczką szemrze… strumyk.

Woda z obydwu stron płynie.

To uspokaja mój umysł.

 

Przez kilka godzin w spokoju

Malowałam swoje dzieło,

Gdy nagle dwóch chuliganów

Nie wiadomo skąd się wzięło.

 

Jak mnie tylko zobaczyli,

Zaczęli się do mnie zbliżać.

Jeden z nich wyjął telefon

I rozpoczął mnie… nagrywać.

 

Przez cały czas rozmawiali,

Ale nic nie rozumiałam.

Ich rozmowa dla mych uszu

Była slangowa, niedbała.

 

Myślałam, że chcą zobaczyć

Moją twórczość „na gorąco”,

Ale nic bardziej mylnego.

Potraktowali mnie… kpiąco!

 

Wyszydzili moją pracę

Okrzykami – „to okropność”!

Ten młodszy głupio się śmiejąc

Z rozmachem w sztalugę kopnął.

 

Krzyczał młodzieńczym falsetem

„Prank, to był prank, to był prank!”

Znam te gadki, zrozumiałam.

Według niego to był żart!

 

Dla „żartu” zniszczył  wyniki

Mej kilkugodzinnej pracy.

Połamał kasztę z farbami

I jednocześnie zahaczył

O podmurówkę fontanny

I… cały animusz stracił.

 

Nie goniłam, gdy uciekli.

Zapamiętałam ich twarze.

Zgłoszę sprawę na Policję,

Za napaść Sąd ich ukarze.

 

 

 

Wiara w…

Dla mej kochanej małżonki

Ogromnym problemem się stało,

Że kupiłem Na Dzień Matki

Swojej Mamie różę;  białą.

 

Do tego malutki drobiazg:

Broszkę także w kształcie róży.

Nie kosztowało to wiele,

Wydatek był niezbyt duży.

 

Pomimo, że nam obojgu

Praktycznie nic nie brakuje,

To żonka mi urządziła

Całkiem niezłą awanturę

Zarzucając, że „wyrzucam

Ciągle na i lewo prawo

Nasze pieniądze na rzeczy

Niepotrzebne starym babom”.

 

Mógłbym jeszcze  zrozumieć, że

W tym Jej wybuchu był zamiar

Przymuszenia mnie do akcji

Specjalnego oszczędzania.

 

Ale to nie był ten powód,

Bo po kilku dniach zaledwie

Nabyła dla swojej matki

Na jakiejś szemranej giełdzie

Super-ekstra zdrową pościel,

Cud medyczny, który leczy

Wszelkie choroby i raka,

Jak się tylko pod nią… leży!

 

I na to wydała „raptem”

Trzy i pół tysiąca złotych!

Nie przypuszczałem, że żona

Uwierzy w takie głupoty.