Wstąpiłem do Mc Donalda
Na krótki lunch w przerwie w pracy.
Ciasno, bo o tej porze też
„Lanczują” inni rodacy.
Wiecie, jak wygląda lada,
Kiedy gości przy niej „kupa”.
Talerze, wielkich tac stosy,
Gdzieniegdzie rozlana zupa…
Ludzie spieszą się, więc każdy
Na „wyprzódki” krzyczy, co chce.
By go obsługa słyszała
Pcha się pomagając łokciem.
Gdy nadeszła moja kolej,
Złożyłam swe zamówienie.
Ciężko mi było czekać,
Bo byłam głodna szalenie.
Wtedy zadzwonił telefon.
Na linii Janek – siostrzeniec –
Chciał troszkę ze mną pogadać,
Bo mu nudno na basenie.
Podczas rozmowy zoczyłam
Przede mną tackę z frytkami.
Zaczęłam szybko podjadać
Wybierając je palcami.
Wtedy, gdy byłam zajęta
Chrupiących frytek jedzeniem,
Podłożono mi kanapkę
Niezgodną z mym zamówieniem.
Już chciałam zaprotestować,
Bo nie prosiłam śniadania,
Kiedy facet, co stał obok,
Warknął, że to jego dania.
Zabrał tackę i czym prędzej
Odszedł tam, gdzie mógł najdalej,
A ja zostałam przy ladzie
Liżąc otłuszczony palec.
Do dzisiaj się zastanawiam,
Komu było bardziej głupio:
Jemu, że jego śniadanie
Nieznani bezczelnie chrupią,
Czy mnie, że nie uważałam
I choć nieświadomie, ale
Nie swoje frytki schrupałam
Pchając łapska w cudzy talerz.