Szedł naprzeciwko mnie chłopak
Niepozorny, lekko spięty.
Nagle skoczył w moją stronę
Jakby przez kogoś popchnięty.
Żeby nie upaść na ziemię
Chwycił pasek mej torebki.
Potem szarpnął, no i wyrwał
Ją natychmiast z mojej ręki.
Krzyknęłam za nim, gdy zwiewał,
Że jest chamem bez honoru,
Gdyż okradając kobiety
Jest najpodlejszym z bandziorów!
Zatrzymał się i po chwili
Wrócił do mnie zasapany.
Myślałam, że mnie przeprosi
I w zgodzie się pożegnamy.
Myliłam się. Tacy ludzie
Nie zmieniają się w minucie.
Przywalił mi w twarz na odlew
I zadowolony… uciekł.