„Ab ovo”

Pierwszy raz byłam z wizytą

U rodziny mego chłopca.

Do tej pory to właściwie

Byłam Im zupełnie obca.

 

Chciałam się zaprezentować

Możliwie z najlepszej strony,

Lecz niestety miałam pecha.

Zamysł był bardzo chybiony.

 

Nie dość, że zalałam obrus

I wełniany dywan barszczem,

To wyłamałam też drzwiczki

Od zmywarki wpółotwarte.

Maszyna była leciwa,

Więc wymagała sposobu,

Którego nie znałam, żeby

Zamknąć ją bezpiecznie znowu.

 

Jego mama kulturalnie

Prosiła mnie, żebym więcej

W niczym Jej nie pomagała,

Bo mam „zbyt gorące” ręce.

 

To byłby dla mnie komplement,

A była jednak udręka,

Tak przecież nie było, że mi

„Robota pali się w rękach”.

 

Bo jeszcze… „udało” mi się

Urwać haczyk od wucetu

I wyłamać jedną z czworga

Drewnianych nóg z taboretu.

 

A na koniec chciałam ściągnąć

Kurtkę z haczyka wieszaka.

Zerwałam z nią… całą deskę!

Mogłam się tylko… rozpłakać!

 

Wstydu miałam jak cholera.

Lecz zaznaczyć muszę, że to

Nie ja jestem tak niezdarna,

Lecz chłopak nie jest „rzemiechą”

 

Bo wszystko o nich się trzyma

Tylko „na honoru słowo”.

Wszystko trzeba remontować.

Zacząć najlepiej „ab ovo”.

Dodaj komentarz