„Marlboro”

Jestem starszy od braciszka

I… już rzuciłem palenie,

Bo dziewczynie przeszkadzało

Me dymienie i smrodzenie.

 

Wiedziałem, że brat na fajki

Tygodniówkę całe traci,

Którą ojciec nam wydziela

Równo dla obydwóch braci.

 

Ojciec podejrzewał, że brat

Zaczął palić papierosy.

To dopiero nastolatek

I w dodatku… gołowąsy.

 

Kiedyś rozpoczął rozmowę

O szkodliwości palenia

I czy moda na e-fajki

Toksyczność dla zdrowia zmienia.

 

Brat udawał, że nie pali,

Lecz wiedział, że to trucizna.

Na pytanie wprost, czy kurzy,

Oczywiście się nie przyznał.

 

Przekonująco zaprzeczał,

Więc ojciec wymyślił sposób,

Żeby dowiedzieć się prawdy

W sprawie jego papierosów.

 

Gdy mowa była o markach,

A jest ich na rynku sporo,

Ojciec zapytał brata:

-To ile „r” ma „Marlboro”?

 

A żeby było ciekawiej,

Założył się o to z Nim,

Że tam jest tylko jedno „r”.

W tej literce haczyk „tkwił”!

 

Braciszek na znak, że wygrał,

Wyciągnął … „Marlboro” paczkę

Zadowolony z siebie, że

Znów okazał się cwaniaczkiem.

 

Zgarnął natychmiast „wygraną”

W kwocie pięćdziesięciu złotych.

I to był najlepszy dowód

Jego młodzieńczej durnoty.

 

W chwilę potem ojciec stwierdził,

Że „wygrana” jest ostatnim

Świadczeniem dla niego, w którym

Występuje jako płatnik.

 

Zawiesił mu tygodniówkę,

By nałóg z niego wyplewić.

Nie dość, że sam się truje,

To jeszcze jest z niego … debil!

 

 

 

Aspiryna

Byłam lekko przeziębiona,

Ale zwolnienia nie miałam,

Gdyż jeszcze mogłam pracować,

Bo „tylko troszkę chrypiałam”.

 

W taki sposób mój stan zdrowia

Otaksowała lekarka:

Na razie nic się nie dzieje.

Mam przyjść, kiedy zacznę… charkać.

 

Już w nocy czułam ból gardła.

Że miałam niemieckie  „Isla”,

Zaczęłam ssać te tabletki

I mej lekarce „wymyślać”.

 

Przypomniałam sobie także

Dobre porady babcine,

Żeby zawsze mieć przy sobie

Musującą Aspirynę.

 

Rano jechałam do pracy

W drugim wagonie tramwaju.

Zawsze tak jeżdżę, bo luźniej.

Można rzec, że mam w zwyczaju.

 

Jednak tym razem doczepka

Była trochę zatłoczona.

Znalazłam luźniejsze miejsce,

Mogłam poruszać rękoma!

 

Chciałam na gardło wziąć „Islę”.

Po omacku z dużym trudem

Wydostałam z mej torebki

Lekarstwa niewielką grudę.

 

Wzięłam ją do ust i nagle

Poleciał z nich gejzer piany.

Pomyliłam pastyleczki!

Sąsiad obok ochlapany!

 

Ja się krztuszę. Ludzie obok

Sytuacją przerażeni

Zamiast próbować mi pomóc,

W panice się odsunęli.

 

Przestraszyła ich zapewne

Moja przerażona mina

I przypuszczenie, że piana

To niebezpieczna… toksyna.

 

Od tej pory śmiać mi się chce

Zawsze, kiedy to wspominam:

Na tłok najlepszym lekarstwem –

Musująca aspiryna!

 

 

Tylko spokojnie!

Jestem starszym już człowiekiem.

Cenię spokój ponad wszystko.

Zbudowano obok drogę

Dla mnie stanowczo za blisko.

 

Niestety. Zbyt duży hałas

Nie pozwalał mi odpocząć.

Mnie potrzeba wyciszenia

A tu hałas dniem i nocą.

 

Musiałem się przeprowadzić

Do innej, cichej dzielnicy.

Trafił mi się sąsiad, który

Nieprzerwanie swój głos ćwiczy.

 

Dla śpiewaka – barytona

Miejscem pracy jest Opera.

Gdy ćwiczył w domu, to zawsze

Okna na oścież otwierał.

 

Wytrzymałem trzy miesiące

Po czym kupiłem dom na wsi.

Sielska cisza, spokój, zgoda

I sąsiedzi troszkę… dalsi.

 

Domki nie stoją zbyt gęsto.

Nie ma bruku na żwirówce.

Samochodów też nie widać,

Czasem ktoś przegania trzódkę…

 

A po miesiącu spokoju

Usłyszałem… buldożery,

Ciężarówki i koparki.

Co jest do jasnej cholery?

„Utwardzamy pańską drogę –

Odrzekł mi pan w białym kasku –

Będzie się panu podobać”!

Znów znalazłem się w potrzasku…

 

 

Szopka

Przyjaciele mnie prosili,

Żebym został „po godzinach”

Opiekunem awaryjnym

Ich czteroletniego syna.

 

Fajny chłopczyk. Chociaż mały,

Jest rezolutnym dzieciaczkiem.

Ja go lubię, on mnie także.

Mamy relacje „krewniackie”.

 

Był już grudzień. Jak co roku

Tradycyjnie przed Świętami

Montuję w domu swą szopkę

Z Jezuskiem i zwierzątkami.

 

Malca bardzo ciekawiło,

Czym „wujeczek” tak się bawi,

Więc natychmiast zaprosiłem

Malca do wspólnej „zabawy”.

 

Zaciekawiony, więc pytał

O wszystko, co było w szopce.

Najbardziej się zaciekawił

Nagusieńkim, małym chłopcem.

 

Opowiadałem o wszystkim,

Co sam wiem od swojej mamy.

Że to tradycja, więc w Święta

W Polsce szopki ubieramy.

 

W końcu zapytał mnie, po co

W tej stajence są owieczki.

Mówię, że zimno Dzieciątku,

Bo nie ma nawet czapeczki.

Owieczki na nie chuchają

I Jezuska ogrzewają.

 

„Aha” powiedział i dalej

O inne rzeczy mnie pytał

Systematycznie, wytrwale:

Kto jest mamusią chłopczyka?

Potem jeszcze o drobiazgi.

W końcu spytał kim był Józef?

Opowiadam, odpowiadam,

Ale nie mogę już dłużej…

 

Wreszcie przyszła mama dziecka.

Zaraz na jej widok Mały

Pokazuje nasze „dzieło”

I wola promienny cały:

 

„Mamo, mamo, a pan Józef

Od dzidziusia bez czapeczki

W tej stajence u wujaszka

To dmuchał białe owieczki”!

 

 

 

Ale jazda!

Przed kilkoma miesiącami

Na giełdzie w niedzielę rano

Kupiłem sobie samochód.

Zapłaciłem niezbyt tanio.

 

Postawiłem go przed domem,

By oczy „wózkiem” nacieszyć.

Miałem urlop, a więc z jazdą

Nie musiałem się zbyt spieszyć.

 

W poniedziałek wyjechałem,

Żeby sprawdzić jak on „chodzi”.

Nie narzekałem, bo szybki

Okazał się nowy wozik.

 

A że szybkość jest kosztowna,

Otrzymałem pierwszy mandat

W wysokości czterech stówek

I sześć punktów – taki standard.

 

Wieczorem siadłem przy kompie

I na portalu Allegro

Zamówiłem CB-radio,

Żeby w przyszłości mieć pewność,

Że nie wpadnę po raz drugi

Na polujących „misiaczków”.

„Mobile” zawsze ostrzegą.

Nie jeździ się „po omacku”.

 

A w nocy z wtorku na środę

Ukradziono mą gablotę.

Zamówione CB-radio

Przysłano mi… dwa dni potem.

 

Wtopa

Mój pokój jest w amfiladzie

Z salonem, gdzie śpią rodzice.

Zawsze  rano, kiedy wstanę

Kilka minut skłony ćwiczę.

 

Dzisiaj wstałem o dziesiątej.

Na śniadanie się wybieram.

Wchodzę sobie do salonu,

A tam… A niech to cholera!!!

 

Zastałem moich rodziców

Kochających się w najlepsze.

Mama, gdy mnie zobaczyła,

Z przerażeniem do mnie szepcze:

 

„A ty nie w szkole, syneczku?

A ja na to: „Dziś w niedzielę”?

A to już był… poniedziałek.

Ale obciach, ja pierdzielę…

Do pary

Ostatni weekend spędziłem

Ze swą dziewczyną w Karpaczu.

Pomimo, że wciąż padało,

To nie było nam do płaczu.

 

Byłem Nią zauroczony,

Że już bardziej być nie można.

A do tego roztargnienie,

To następna z dziwnych oznak.

 

Na spacerze w strugach deszczu

Po urokliwej uliczce

Podczas częstych  pocałunków

Zgubiłem gdzieś… rękawiczkę.

 

To był prezencik od Lubej.

Strata niepowetowana.

Postanowiłem ją znaleźć,

Choćbym miał szukać do rana!

 

Miła została  w kawiarni.

Ruszyłem w drogę powrotną.

Szukałem. Wreszcie znalazłem,

Chociaż ciemno i wilgotno.

 

Uradowany wróciłem,

A szukałem dosyć długo.

Przetrząsam kieszenie, jedna!

Musiałem… zgubić tę drugą!

 

Wspomnienie

Robiłam „wielkie porządki”

By przyjemność zrobić mamie,

Nadspodzianą uciechę

Urządziłam sobie samej,

Bo w trakcie porządkowania

Znalazłam „liścik do siebie”,

Który kiedyś napisałam.

Ale kiedy? Sama nie wiem.

 

Chyba jeszcze w podstawówce,

I to dość głębokiej bodaj.

Dobrze, że się gdzieś zapodział

I nikt go dotąd nie podarł.

 

Jest w nim taka adnotacja:

„Pewnie już ci do tej pory

Urosły fajne cycuchy…”

W tym pytaniu była gorycz,

Bo miałam wtedy „piersiątka”

Takie zupełnie malutkie…

 

Tego czegoś, co mam teraz,

Też nie można nazwać… sutkiem!

Prawo wyboru

Jestem lekarzem rodzinnym.

Od lat w przychodni przyjmuję.

Gdy komuś nie mogę pomóc

Do szpitala go kieruję.

 

Niedawno miałem pacjentkę

Z bardzo silnym bólem serca.

Zawiozłem ją do szpitala,

Bo chodzenie ją zamęcza.

 

Następnego dnia ta pani

Znów czekała w poczekalni.

Pomyślałem, że w szpitalu

Ordynują „nienormalni”!

 

Czy została przebadana?,

Zapytałem dla porządku,

Bo wypis w takim złym stanie

To widoczny brak rozsądku.

 

Podała mi skierowanie,

Co  jej wcześniej wypisałem.

Na odwrocie była notka,

Której się nie spodziewałem:

 

„Wymienionej na odwrocie

Z Pańskiej przychodni pacjentce

Jak to wynika z wywiadu,

Nigdy nie bolało serce”.

 

Spytałem Ją o co chodzi.

Z trudem, mozolnie, pomału

Wydusiłem w końcu prawdę:

Bała się umrzeć w szpitalu…

Heretyk?

Znana mi jest religijność

Społeczności w wiejskich gminach.

Niestety, nietolerancja

Dla „tych innych” jest olbrzymia.

 

Śmiałem się z tego, że kiedyś

Ktoś poważnie kogoś pobił

Za to tylko, że rozmawiał

Z wyznawcą Świadków Jehowy.

 

Od niedzieli się nie śmieję,

Bo to mnie też dosięgnęło.

Myłem swe auto przed blokiem,

No i wtedy się zaczęło.

 

By mi było trochę raźniej,

Zawsze nastawiam muzykę.

Że uwielbiam hip-hopową,

Włączyłem „Paktofonikę ”[1].

 

Na płytce miałem ich przebój –

„Jestem Bogiem”- jego tytuł.

Znałem słowa, więc nuciłem

Tylko dla siebie, po cichu.

 

W tym czasie z sąsiedniej klatki

Wychodziły dwie sąsiadki

Do kościoła mszę świętą.

Na twarzach miały… zawziętość.

 

Krzywo na mnie spoglądały,

Lecz nie kojarzyłem wtedy

O co mogło paniom chodzić.

Dziś wiem, że o moje „śpiewy”.

 

Następnego dnia, gdy rano

Chciałem wsiąść do samochodu,

Na drzwiczkach widniała rysa

Ciągnąca się już od przodu.

 

Opony poprzebijane,

A do przedniej jakiś kretyn

Przyszpilił trzema gwoździami

Kartkę z napisem „HERETYK”.

 

Tekst utworu znam na pamięć.

Nie ma nic wspólnego z Bogiem,

Tylko wulgaryzmy znane

I powszechnie używane.

 

 

 

[1] Paktofonika – śląski zespół hip-hopowy 1998-2003