Co w życiu zmienia
miejsce siedzenia?
tryptyk
I Nocniczek
Jeszcze nie wyrósł z pieluszek
Pewien roztropny maluszek,
Kiedy niania albo mama
Na nocnik go wysadzała.
Tronik piękny, plastikowy
Na jego miarę skrojony.
Nawet zagra pozytywka,
Kiedy spód jest zamoczony.
Lubi na nim sobie siedzieć
I patrzeć jak otoczenie
Swemu władcy i królowi
Okazuje uwielbienie.
O woni, którą wydziela,
Co nie ma zapachu jodeł,
Nikt jego nie uświadomił,
Że cuchnie tak, jak wychodek.
Ponadto nikt z domowników
Nie próbował ani razu
Usiąść na jego troniku.
Więc królował niepodzielnie
Na swym tronie chłopczyk mały.
Zachowywał się wręcz dzielnie.
Smrodki mu nie przeszkadzały!
Trochę później przeżył stresik,
Kiedy usiadł na sedesik.
Siedzi wyżej, ale snadnie
Na posadzkę szybciej spadnie.
Tron za duży jak dla niego.
Nogi wiszą i gibają.
Dobrze, że obydwie ręce
Mocno deski się trzymają.
Ale z czasem ten sedesik
Zaakceptował posturę.
Na posadzce stoją stopy,
Deska mocno trzyma górę.
Jednak wtedy nowy problem:
Mało czasu na siedzenie,
Bo swe prawa do sedesu
Egzekwuje jego plemię.
Każdy z domowników musi,
Samemu i niepodzielnie,
Korzystać ze wspólnej łazienki
I to kilka razy dziennie.
Uodpornił się na smrodki,
Jakimi cuchną wychodki.
Cieszy się też każdą chwilą,
Gdy samotnie w nim posiedzi.
Jednak poważnie się biedzi,
Bo na jego dawnym tronie
Inny już maluszek siedzi.
On, Król niedawno kochany,
Jest już zdetronizowany,
Bo w rodzinie tylko jeden
Król być może. Tak jak sedes.
Liczy na odmianę losu.
Za lat kilka na tron siędzie.
Wtedy już na pewno z nikim
Tronem dzielić się nie będzie!
II Sedesik
Już trzydziestka mu minęła,
Kiedy zaczął tronu szukać,
Gdzie mógłby wygodnie zasiąść,
I też niczym się nie zbrukać.
Jest cierpliwy i ma czas,
Jednak nie dostąpił łask,
Bo wszystkie stołki zajęte,
A ścieżki do nich po prostu,
Wyboiste są i kręte.
Lecz nie daje za wygraną.
Chodzi, węszy, do drzwi puka,
Żeby znaleźć swoją szansę.
Wreszcie wyczuł, że jest luka.
Chociaż cuchnęło baranem,
Już nie zważał na niuanse,
Niczego więcej nie szuka.
Od kiedy usiadł na „tron”,
Czujnie wącha z wszystkich stron.
Bo dopadają go wonie
Nieprzewidziane w bon-tonie.
Ma wrażliwy węch, choć smrodził,
Od kiedy się tylko urodził.
Teraz właśnie stamtąd śmierdzi,
Gdzie on od niedawna siedzi…
Kiedyś siadał na nocniku
W swym dziecinnym pokoiku.
Dzisiaj czy chce, czy nie chce się,
Musi siadać na sedesie.
Stara się jak najkrócej
Przesiadywać odtąd w WC.
Żyje mu się trochę trudniej,
Ale wcale się nie ugnie.
Nie ma wyjścia. Takie życie.
Chcesz się nurzać w dobrobycie,
Szybko polubisz ten smrodek,
Którego pełny wychodek.
Trochę się będziesz mazgaił,
Póki się nie przyzwyczaisz
I będziesz to akceptować
Tak, jak „babcia klozetowa”.
Bliskiemu przyjacielowi
Powiesz obłudnie: „jest cudnie,
Że lepiej już być nie może”
A faktycznie jesteś w… gównie.
Nie masz czasu na małżeństwo,
Jednak od kobiet nie stronisz.
Wybierasz te, co nie czują,
Że od ciebie bardzo „woni”.
I tak było długie lata.
On nie był, jak jego tata.
Synka na „tron” nie sadzał.
Jemu tajemnic nie zdradzał
Opowiadając, gdzie Król
Na piechotę musiał chadzać.
Dobrze w smrodku mu się żyło.
Unurzany w nim po uszy
Rządził i nabierał tuszy.
Przez lata nikt go nie ruszył.
Ale w końcu się… skończyło.
III Basenik
Tłuste lata długo trwały.
On także jest tłusty cały.
Spustoszenie zrobił smrodek,
Który wydzielał wychodek.
Atmosfera wucetów
Nie dla wrażliwych facetów.
Mała kropla drąży skałę.
W kroplach siły niebywałe.
W przeciągu tych wszystkich lat
Z herosa zrobił się wrak.
Nawet siedzieć już nie może.
Tylko leży w swej pościeli.
Rodzina mu nie pomoże,
Od lat kontaktu nie mieli.
Chłopcem będąc, miał dwie niańki.
Teraz najął pielęgniarki,
Które, za niezłą „kapuchę”,
Zmieniają brudną pieluchę.
A czasem, (tu eufemizm),
Sytuacją przymuszone
Podsuwają mu… basenik.
Lecz to nie mebel królewski.
Teraz smrodek jest z „on line-a”.
Nie śmierdzi jak jego przekręty.
To jest smród zwykłego łajna.
Mówią, że pieniądz nie śmierdzi,
Lecz to nie jest cała prawda.
Kto przez życie w łajnie brodzi,
Tego czeka tylko wzgarda.
I za to musi wciąż płacić
W swego życia trzeciej tercji,
Póki kasy nie zabraknie,
Albo do… „ usranej śmierci”.