Mój tata jeździ chopperem.
Ja też lubię motocykle.
Teraz jeżdżę tylko z ojcem.
To dla mnie zawsze niezwykłe.
Na razie jako pasażer,
Lecz odpowiednio ubrany
W kurtkę skórzaną i jeansy,
A na nogach noszę glany!
Szkolę się na prawo jazdy,
Skończyłem osiemnaście lat.
Ale na razie mieć mogę.
Tylko kategorię A2.
Za dwa lata zdam na pełne
Prawo Jazdy na motocykl.
Kupię sobie kombinezon.
Dumnie w glanach będę kroczył.
Dziś miałem wykład z teorii.
Poszedłem jak zwykle w glanach
Czyściutkich, wypastowanych;
Pucowałem je od rana!
Tuż przed gmachem Szkoły Jazdy
Wdepnąłem w coś, co dla glanów
Jest obrzydliwie najgorsze
I pozbawia sznytu, szpanu.
Łatwo się domyślić, że „to”
Zostawił pies, i to duży.
Cały protektor zbrudzony,
Nie miałem szans, by go umyć.
Trochę wytarłem zelówkę
Na trawniku obok szkoły,
A potem w ostatniej ławce
Chowałem brudne giczoły.
Podobno ten, kto przypadkiem
Wdepnie w byle jakie g**no,
Otrzyma w zamian łut szczęścia,
Nawet gdyby przy tym… bluznął.
I tak było w mym przypadku.
Ze wstrętem czyściłem glany.
Ale kiedy już skończyłem,
Byłem szczęśliwy. O rany!