Żona podwożąc codziennie
Syna do jego liceum
Zabierała też po drodze
Jacka – kolegę „od pieluch”.
Jacek grywał na gitarze.
Często instrument brał z sobą.
Miły, spokojny, taktowny.
Jest nader miłą osobą.
Dziś, po przyjeździe do szkoły,
Gdy wysiedli, nagle draka.
Jacek miał swoją gitarę,
Ale nie zabrał plecaka.
Bez książek oraz zeszytów
Nie ma po co iść na lekcje.
Żona z nim wraca do domu.
Nie ma zmiłuj. Chce, czy nie chce.
Szukali w domu u Jacka,
Lecz nie znaleźli plecaka.
Wrócili do szkoły. Jest plecak.
Przywiózł go tata chłopaka.
Zauważył, że nie zabrał
I wnet zawiózł go do szkoły.
Od razu wtargnął na lekcję
Ratować syna w niedoli.
W klasie nie było Jacka.
Brak także jego gitary.
Zdenerwowany uważał,
Że syn poszedł na wagary.
Wszystko o tym wydarzeniu
Żona mi opowiedziała
I mnie chłopaków ze szkoły
Odebrać dziś nakazała.
Jadę po nich. Widzę trójkę.
Czekał następny kolega,
Który też chciał by go podwieźć,
Bo w upale trudno biegać.
Upchali się w samochodzie.
Ruszając mówię Jackowi:
„Nie martw się tym zamieszaniem.
Ja też, tak jak ty, bym zrobił.
Wziąłeś, co ważne dla ciebie –
Nie zeszyty, lecz instrument.
Ja pilnowałem zeszytów.
Żałuję, że grać nie umiem”.
Tak pocieszałem chłopaka.
Gdy pól drogi ujechałem,
Jacek zdenerwowany krzyknął:
„Stop! Gitary zapomniałem”!