Mieszkam w samym centrum miasta
W zabytkowej kamienicy.
Piękna jest, gdy ją oglądać,
Ale tylko od ulicy.
Od podwórza to inny świat:
Wielki plac i ciąg garaży.
Zwykły człowiek pójść w tą stronę
Nigdy by się nie odważył.
To jest strefa „zastrzeżona”
Dla bywalców nocnych klubów,
Którzy z razem panienkami
Chodzą tam na „łubu – dubu”.
Monitoring i Policja
Jak dotąd nic nie wskórali.
Drut kolczasty też nie pomógł;
Zaraz go na złom sprzedali.
Dzisiaj o czwartej nad ranem,
Gdy wychodziłam do pracy
Kolejna para pod oknem
Mój trawnik genami znaczy.
Troszeczkę się przestraszyłam
I krzyknęłam mimo woli.
Oni także się przelękli.
Jej skórcz jego w niej zniewolił.
Pomimo znieruchomienia
Facet nie tracił rezonu
I mnie zapitym dyszkantem
Wyzwał językiem stadionów.
Kiedy wreszcie się uwolnił,
Butelką rzucił w me okno.
Lecz nie trafił, bo gdy ciskał,
To o swą „niunię” się potknął.