Graliśmy z kumplami w kosza,
Gdy poczułem zew natury.
Żołądkowa rewolucja
Rozpoczęła swe tortury.
Lada chwila chce wystrzelić
I to mocno, z „grubej rury”!
Pomógł mi jeden z kolegów
Widząc me dziwne figury.
„Biegnij do moich rodziców.
Znają cię, to ci pomogą.
Przecież wiesz, gdzie ich mieszkanie.
Trafisz prościutko tą drogą …”
To dość dziwna sytuacja.
Innym razem bym odmówił.
Teraz rządził mój żołądek
I ten … przezywany „grubym”.
Dobiegłem do drzwi frontowych
Prowadzących do budynku.
Pokonałem szybko schody
Jak na najszybszym joggingu.
Krzyknąłem „Dzień dobry Państwu”
Otwierając drzwi mieszkania.
Wparowałem do łazienki.
Nie było czasu się kłaniać…
Zdążyłem! Nareszcie ulga!
Seria poszła prosto w sedes!
Szczęście, że się wyrobiłem.
Zanosiło się na biedę…
Podszedłem do umywalki,
Żeby chociaż umyć ręce.
Rozejrzałem się zdumiony,
Że inaczej jest w łazience:
Nowa muszla, duże lustro,
Nowa glazura na ścianach.
Tam gdzie stała wanna, natrysk;
Pogubiłem się w tych zmianach…
Wyszedłem wreszcie z łazienki
By przeprosić gospodarzy.
Patrzę, a na mnie spogląda
Dwójka zalęknionych twarzy.
To nie rodzice kolegi –
Zdziwiony przecieram oko.
Okazało się, że… wbiegłem
O dwa piętra za wysoko!