Byłem z kumplami na piwku.
W nocy nieźle podchmielony,
Dumny, że pilnuję pionu
Wróciłem nocą do żony.
Po ciemku i bez hałasu
Dotarłem aż do łazienki.
Piwko mi parło na pęcherz.
Nareszcie koniec udręki.
Uległem presji natury.
Gdy załatwiłem, co trzeba
Poczułem się taki lekki,
Że mógłbym skakać jak źrebak.
Ucelowałem centralnie
Bez rykoszetów na bok.
Nie uroniłem ni kropli
Tak jak precyzyjny robot!
„Mocarz ze mnie” – pomyślałęm.
Wielka duma mnie rozpiera.
Palę światło, spuszczam oczy…
To kosz na pranie… Cholera!