Sąsiad wieczorową porą

Zona zabrała dzieciaki

Do mych rodziców na weekend,

A Ja przez ten czas w ogródku

Męczyłem grabie, motykę…

 

Po calutkim dniu tyrania

W naszym kochanym ogrodzie

Byłem zmęczony i czułem,

Że ten ogród jest mym… wrogiem!

 

Żeby jakoś się odprężyć

Chciałem choć trochę poczytać

Szukałem w pokoju książki,

A ona jakby gdzieś skryta.

 

W końcu się zorientowałem,

Że powieść, o którą chodzi,

Została wczoraj w altance

I leży tam chyba do dziś.

 

Ubrany tylko w bokserki

Do ogrodu poczłapałem,

A samozamykacz od drzwi

Laczkami zablokowałem.

 

Wróciłem. Drzwi zatrzaśnięte.

Mój piesek siedział przed domem

I trzymał te laczki w pysku

Machając wdzięcznie ogonem.

 

Jedyne otwarte okno

To lukarna na poddaszu.

Bez drabiny w żaden sposób

Nie wyjdę z tego impasu.

 

Mogłem poprosić strażaków,

Lecz przecież miałem sąsiada.

U niego stała drabina

Po niej wejdę aż na sam dach.

 

Szkoda, że nie widzieliście

Miny mojego sąsiada,

Gdy wieczorem w samych gaciach

Nagle mu domu wpadam

I słowami nieskładnymi

Pytam Go z nadzieją w głosie,

Czy pożyczysz mi … drabiny?

Dodaj komentarz