Kilka lat temu to było.
Moja Żona jechać miała
Na swą pierwszą delegację,
Gdy ta tragedia się stała.
Mnie przytrafił się wypadek,
Co nie skończył się „na guzku”,
Lecz na połamanych nogach
Oraz inwalidzkim wózku.
W tej sytuacji nie chciała
Mnie aż na tydzień zostawić,
Lecz wymogłem, by jechała.
Ja nie będę się mazgaić!
Nie mamy dzieci. Z pewnością
Dam sobie radę samemu.
Ona przez to, że wyjedzie,
Uniknie w pracy problemów.
Pojechała. Ja zostałem.
Odpowiedzialnie, świadomie.
Pierwsze dwa dni spokojne,
W trzecim… poparzyłem dłonie!
Chciałem na obiad… pieczyste.
Włączyłem „na full” piekarnik.
Przecież sam dam sobie radę,
I samemu się wykarmię!
Piekłem kurczaka w brytfannie.
Kiedy już był upieczony,
Założyłem rękawiczki –
Te „kuchenne” mojej żony.
Chwytam brytfankę za uszy…
Ból mnie uderzył gwałtownie
I w żaden sposób nie mogłem
Naczynia z pieczystym podnieść!
To był mój kompletny dramat.
Byłem w rękawicach żony
I nagle, nie wiedzieć czemu
Wyję z bólu poparzony!
Potem sobie przypomniałem,
(Tej prawdy wreszcie dociekłem)
Że Żona miała też „łapki”
Chroniące dłonie przed ciepłem.
Wylądowałem w szpitalu.
Żonie nic nie powiedziałem,
Bo wstydziłem się, że w kuchni
Okazałem się …. bęcwałem.