Byli sobie… Ona i On

Był sobie on i ona

Podstarzali oboje.

Ona na nogi słaba,

A on w krzyżu miał bole.

Ją przewlekły kaszel dręczy,

Jego serce zniszczył zawał.

Ją także pikawka męczy,

A on zawroty dostawał.

 

Nie zawsze jednak tak było.

Lepiej im się powodziło,

Bo oboje na etatach

Meble kupowali w ratach.

Dostali w bloku mieszkanie,

Aż pięć lat czekali na nie.

Do spółdzielni należeli

Nie dlatego, że tak chcieli.

Ale to państwo zadbało,

By małżeństwo zamieszkało

W nowym, słonecznym bloku

Z piękną zielenią wokół.

Mieli „full” wyposażenie:

Ścieki, gaz i ciepłą wodę.

Kotłownia ich ogrzewała,

Bez pieców mieli wygodę.

 

Tutaj córki wychowali,

Które dzisiaj są w oddali.

Pracowite życie mieli.

Ale żyli tak jak chcieli.

 

Ona ponad lat czterdzieści

W jednej branży pracowała.

Jego serce stres zamęczył

I w tym jest przyczyna cała,

Że zwekslowany na rentę

Zawodowe skończył życie.

Tak to los życiową puentę

Zaczął zapisywać skrycie.

 

W końcu pozostali sami,

Wraz ze swymi chorobami.

Ona ma trochę nadwagi

Lecz on od niej więcej waży.

U niego są bruzdy na twarzy,

Jej cera koloru malagi.

Jemu wypadły kędziory

I widać mu kształt głowizny.

Jej zapas włosów dość spory.

I w dodatku bez siwizny.

Jemu za to w kościach strzyka,

Że gdy idzie, to aż słychać.

U niego stwierdzono cukrzycę.

Ona od lat ma dychawicę.

On skrzeczy starczym dyszkantem,

Ona mówi miłym altem.

 

Tak to żyli on i ona.

Zgodnie, cicho i spokojnie.

Ona przez niego chwalona

On ma dobre słowo od niej.

Brali świadczenia od ZUS-u.

Z tego się utrzymywali

I ziemskiego exodusu

W „spokojności” dożywali

Swobodnie i bez nacisków,

Bez strat, ale też bez zysków.

 

Testamentu też nie mieli,

Bo go spisać nie musieli,

Cały ich stan majątkowy

Był skromniejszy niż zerowy.

Komornika sądowego

Jednak interesowała

Emerytura, nie cała.

Tylko w ćwierci ją zajmował

Na spłatę należnych świadczeń,

Będących ujemnym zyskiem

Działalności gospodarczej.

 

Oni odwiedzali córki.

Córki do nich przyjeżdżały.

A wnuczka i wnuczek mały

To ich starości podpórki.

 

Tak mijały długie lata

A oni nadal, wytrwale

Żyją spokojniutko dalej,

Choć wiek do ziemi przygniata.

 

Dziwowali się znajomi,

Że choć starzy, schorowani

Wbrew zasadom anatomii

Żyją. Czyżby zmutowani?

Czy nie wiedzą, że w tym wieku

Staruszkowie, mimo leków,

Muszą terminowo umrzeć,

Aby uratować budżet?

 

Czy śmierć o nich zapomniała,

Sama przecież starowinka?

O nie! Ona warowała

Pod ich drzwiami jak ta psinka.

 

Choć pukała mocno kosą,

Stojąc na posadzce boso,

Oni tego nie słyszeli,

Słuchawki na uszach mieli.

Nie otworzyli kostusze

Nieświadomie, lecz skutecznie.

Ona się denerwowała,

Bo nie mogła czekać wiecznie.

 

Kiedyś w takiej sytuacji

To przez komin wlazła niecnie.

Czy to nie jest jakaś kpina,

Że ten blok nie ma komina?

I właśnie w ten oto sposób

Kilku milionów osób

Mieszkających w blokach Gierka

Nie może kostucha spotkać.

Ona chodzi, na dach zerka

Zamiast komina – maskotka:

Wąski wylot wentylacji.

Chociaż trochę pokręcony,

Okapnikiem zadaszony

Pasuje do elewacji.

 

Jak ma przejść stara kostucha

Przez tak wąski kanaliczek?

Przecież kosa się nie zmieści,

Ani nawet jej buciczek!

 

To przyczyną, że obecnie

Ludzie żyją sobie dłużej.

Państwo płaci im świadczenia,

A to kwoty bardzo duże

Dziurawiące państwa budżet.

To jest zmorą kilku rządów

Jak wyrównać brak gotówki

Jest na to wiele poglądów,

Cały czas pracują główki,

Jak tenże problem uściślić,

Jaką reformę wymyślić.

A czas jak szalony leci

Rodzą się wciąż nowe dzieci

A starzy nie umierają,

Dalej kasę pobierają.

 

Potwierdza to statystyka,

Z której rubryk też wynika,

Że we współczesnej nam Polsce

Życie ludzkie coraz dłuższe.

Tylko powód trochę inny

Niż ciąg „GUSowskich” przypuszczeń

 

Na cały świat donosimy,

Że ludzkie życie chronimy.

Dlaczego je tak bronimy?

Bo… wyburzamy kominy!

2012.10

A propos

Jestem na “ostatnich nogach”.

Za tydzień może urodzę.

Już teraz miewam kłopoty

Wtedy, gdy z wanny wychodzę.

Mąż, widząc jak się gramolę,

Zaśpiewał a propos tego:

„Zostawcie Titanica,

Nie wyciągajcie go…”.

 

Innym razem go prosiłam,

Żeby mi założył buty.

Muszę ciepło się ubierać,

Bo jest zima, luty luty.

Nogi w ciąży bardzo puchną.

Bardzo też przeszkadza brzuszek.

On siłując się z kozaczkiem

Ciepluteńkim jak kożuszek

Skomentował: „Jaka bajka,

Taki bucik i Kopciuszek”

Przedobrzył

Dostaliśmy niespodzianie

Zaproszenie dla wybrańców,

Żeby koniecznie wziąć udział

W karnawale przebierańców.

 

Ja blondyna, a mąż łysy.

Mamy tam być cyganami.

Konieczne będą peruki.

Później zajmę się strojami.

 

Kupiłam sobie perukę.

Mąż „włosów” nie potrzebuje.

W samochodzie ją zakładam,

Niech z brunetką porandkuje.

 

Był zachwycony nabytkiem,

Aż mnie do siebie przytulił.

Zaczęliśmy się całować…

Nie będę zdradzała kulis.

Nagle na komórkę męża

Nadszedł sygnał sms-a.

Wysłał mu go syn, więc zaraz

Musiał odebrać adresat.

 

Dał mi go do przeczytania.

Treść jest nie do uwierzenia.

W jednej chwili wszystkie moje

Uczucia do „chłopów” zmienia.

A tam było napisane

Tylko jedno krótkie zdanie:

„Tata, nic matce nie powiem,

Lecz jedź z tą cizią gdzieś dalej,

Bo mama lata po sklepach

I możesz mieć przechlapane”.

Anonim?

Byłem świadkiem mego brata

Na jego kościelnym ślubie.

Chętnie przyjąłem ten zaszczyt,

Gdyż po prostu śluby lubię.

 

Kilka razy byłem gościem,

Gdy koledzy ślubowali.

Wszystkie śluby są jednakie.

Jego przebieg to formalizm.

 

Ten ślub miał być wyjątkowy,

Przecież świadkowałem bratu.

Chciałem, żeby celebracja

Miała wyjątkowy status.

Podczas ślubnej ceremonii

Stałem obok młodej pary.

Dzisiaj liturgię prowadził

Młody ksiądz, nowy wikary.

Z początku było normalnie.

Nagle, – przysłowiowa „kiszka”.

Ksiądz przy składaniu przysięgi

Zapomniał imię braciszka!

Pyta go: „Jak pana imię”?

Schylony do ucha, z bliska.

Trema. Brat nie odpowiada,

Ksiądz ponownie, ale głośniej

Spytał go: „Jak pana imię?,

Licząc, że brat się otrząśnie.

 

Zapytał go po raz trzeci,

Lecz teraz już z nutką gniewu.

Brat jak w transie odpowiedział,

Że: „Pan ma na imię Jezus”!

Koszty oszczędności

Moi serdeczni znajomi

Kupili nowy odkurzacz.

Sam sobie jeździ i czyści.

Nie potrzebny mu przedłużacz.

 

Chcieli zaoszczędzić kasę,

Więc kupili tańszy model.

On też jeździł i odkurzał,

A nawet miał więcej… diodek!

Jednak dość szybko stwierdzili,

Że to nieudany produkt,

Gdyż miał istotny mankament:

Wcale nie wykrywał schodów.

Na ich krawędzi osiadał,

A najczęściej to z nich spadał.

Pan domu znalazł ratunek,

Przed schodkiem przybił odbojnik.

Odkurzacz go teraz „widział”.

Na schodek „się uodpornił”!

 

Gospodarz wstał kiedyś w nocy.

Półprzytomnie schodził na dół.

Zaczepił się o odbojnik

I zleciał siłą bezwładu.

Rumor obudził małżonkę.

Biegła sprawdzić skąd ten hałas.

Także zleciała ze schodów

I dodatkowo… zemdlała.

 

Skończyło się tym, że żona

Nabyła wstrząśnienie mózgu,

A małżonek prócz zadrapań

Pół roku spędził na wózku.

Lotto

Mamy rodzinną tradycję.

Gramy w „Lotka” tylko wtedy,

Gdy w puli jest pięć milionów.

Może je wygramy kiedyś?

Skreślamy te same liczby:

Datę mej żony urodzin

Oraz numer autobusu,

Który nas do domu wozi.

Z reguły żona wypełnia

Na kuponie jeden zakład.

Ostatnio to ja skreślałem,

Gdyż tak mi wypadło z nagła.

Zagrałem i zapomniałem.

Dotąd nigdy nie sprawdzałem,

Teraz też się wynikami

Nie zainteresowałem.

 

W piątek żona zadzwoniła,

Bym natychmiast wrócił z pracy.

Nie wyjaśniała przyczyny,

Słyszę coś jak krzyk rozpaczy!

Myślałem, że coś się stało.

Byłem w domu po kwadransie.

Wpadam nagle do mieszkania,

A ma żona w dziwnym transie

Czeka na mnie w dezabilu

Z szampanem i truskawkami.

Zrozumiałem, że dziś święto

Oczekiwane latami.

Żona w prasie wyczytała,

Że w czwartek wieczorem nasze

Numery wylosowano.

Stąd ten entuzjazm i… łaszek.

 

Radości nie było końca.

Cieszyliśmy się rozsądnie

Z tego, że dzięki wygranej

Spędzimy życie wygodnie.

Chcieliśmy żyć jak dotychczas.

Pracować, gdzie pracowaliśmy.

Nikomu, nawet rodzinie,

Sekretu nie zdradziliśmy.

 

Bez zwłoki do biura „Lotto”

Zgłaszamy naszą wygraną.

Jednak nasz wielki entuzjazm

Szybko utemperowano.

Otóż źle zapamiętałem

Dzień urodzin mojej żony

I w ten sposób kupon lotka

Został błędnie wypełniony.

Na pocieszenie mam „czwórkę”,

A w domu – znów awanturkę.

 

Powrót męża

Przyjechałem z delegacji

O dzień wcześniej, niż myślałem.

Był już trochę późny wieczór.

Niespodziankę zrobić chciałem.

 

Ale żony nie ma w domu.

Ładny początek wieczora.

Nagle straszne przypuszczenie:

Może ma żona jest chora?

Bardzo przeszkadza mi hałas,

Który dociera przez ścianę.

Nie bardzo już wiem, co robić.

W głowie czuję tylko zamęt.

Hałas bardzo uciążliwy.

Prócz melodii słychać „jęki”

Jakiejś głośno śpiewającej,

Bardzo pijanej panienki.

 

Zebrałem się trochę w sobie,

Lecz nadal jestem wnerwiony.

Muszę wiedzieć, co się dzieje.

Dzwonię na komórkę żony.

Gdy odebrała telefon,

Od razu mi było raźniej.

Słyszałem tą samą melodię

Bez jęków i… trochę wyraźniej.

Rocznica

Z okazji piątej rocznicy

Moją żonkę zaskoczyłem.

Wstałem bardzo wcześnie rano

I śniadanko jej zrobiłem.

Była kawka, były tosty

I wszystko, czego kobieta

Może tylko sobie życzyć,

Kiedy jeszcze leży w betach.

 

Dla podkreślenia rocznicy

Wbiłem się w ślubny garnitur,

A pod szyję założyłem

Czarną muszkę z aksamitu.

Zapukałem do sypialni

I wszedłem skrywając tacę.

Małżonka ze snu wyrwana

Spogląda na mnie i… płacze.

Ja zdumiony jej reakcją

Na romantyczny rytuał

Biegnę do łóżka i słyszę:

„O mój Boże! Czy ktoś umarł?!

Na oko

Miałem dodatkową kasę

I wpadłem na taki koncept,

Żeby sprawić niespodziankę

Swojej kochanej małżonce.

 

Znałem jej skryte pragnienie,

Więc jej kupiłem sukienkę,

Którą sobie wymarzyła

Licząc skrycie na podziękę.

 

Gdy tylko ją zobaczyła,

Odczuła to, jako despekt,

Gdyż kupiłem rozmiar eMkę,

A winienem nabyć „Eskę”.

Histerycznie wykrzyczała,

Że jej wciąż życie zatruwam,

Że większy rozmiar kupiłem,

Bo uważam, że jest gruba!

 

Trochę trwało, nim się ona

Troszeczkę uspokoiła

I dała mi się namówić,

Żeby suknię przymierzyła.

Z ociąganiem ją wkładała

Cały czas patrząc się na mnie.

Sukienka na moją żonę

Pasowała idealnie!

Błysk prawdy

Uważałam, że mój chłopak

Jest cudowny i jedyny.

Byłam pewna, że mi jego

Zazdroszczą wszystkie dziewczyny.

 

Dziś już dla mnie nie istnieje,

Bo to kłamca nad kłamcami.

Przekonałam się, że tylko

Okłamywał mnie i mamił.

 

Wczoraj się nie widzieliśmy.

W pracy musiał dłużej zostać.

Dzisiaj tam po niego wyszłam

Stęskniona, ale radosna.

Nie byłam osamotniona.

Obok mnie kobieta stała

I tak jak ja niecierpliwie

Także na kogoś czekała.

 

On wyszedł, pomachał ręką.

Przystanął chwilę speszony.

Błysnęła obrączka na palcu,

Gdy rękę wyciągnął do… żony.