Egzamin

Kiedy jeszcze studiowałam,

Różne „cuda” się zdarzały.

Jeden szczególnie pamiętam,

Bo uchronił mnie od „pały” .

 

Gdy byłam na drugim roku,

Zdawałam ciężki egzamin.

Nie miałam zbyt dużo czasu.

Wkuwałam całymi dniami.

Profesor wcześniej nam podał

Do nauki sto zagadnień.

Każdej zdającej osobie

Pięć z nich losowo przypadnie.

 

To był pisemny egzamin.

Wszyscy studenci z roku

Zebrali się w wielkiej auli.

Mną targał wielki niepokój.

Z początku nas pilnowali

Profesor i asystenci.

Pytania nie były łatwe,

Każdy nad arkuszem ślęczy.

 

Kiedy poznałam tematy,

Wyszło na to, że „coś wiem”.

Zabrałam się do pisania.

Lecz „mądrości” coraz mniej…

 

Czekam na cud natchnienia,

Gdy najlepsza koleżanka

Po kwadransie wyszła z auli.

Wykosiła ją „załamka”.

Bardzo grzecznie przeprosiła

Zdumionego profesora,

Że wychodzi, bo nie umie

Z pytaniami się uporać.

Profesor ją przekonywał,

Żeby jednak pozostała,

Bo pewnie sobie przypomni,

O czym teraz zapomniała.

Wtedy może zyskać szansę

Choćby na trójczynę słabą.

Zdanie tego egzaminu

Jest naprawdę ważną sprawą…

 

Ona jednak wyszła z sali.

Kilka minut po tym fakcie

Profesor też się oddalił,

Bo… w gabinecie „miał kawcię”.

Asystentów, którym ufa,

Zostawił, by pilnowali.

Oni zaraz się rozpierzchli

Po tej dużej przecież sali.

 

Jednych znałam osobiście,

A poniektórych z widzenia,

Gdyż z nimi właśnie studenci

Mieli grupowe ćwiczenia.

To ci zaufani ludzie,

Gdy nie było profesora

Starali się nam pomagać,

Udzielać uwag lub porad.

 

I to był ten cud prawdziwy,

Manna z nieba niespodziana.

Mała pomoc asystenta

Sesję mi uratowała!

Stażysta

Zaraz po szkole technicznej

Postarałem się o pracę.

Przyjęty zostałem na staż.

Nie dało rady inaczej.

 

Już pierwszego dnia przypadkiem

Usłyszałem, jak kierownik

Kłóci się z kimś mi nie znanym;

Z pewnością był to pracownik.

 

Ten ostatni wnet się wkurzył.

Wcisnął mu w dłoń jakiś świstek

Krzycząc: Nie rycz więcej na mnie.

Do tego masz już stażystę!

 

Gaża

Zaraz święta, a forsy brak.

Namówiła mnie kumpelka,

Żeby wystąpić za kasę

Jako fryzjerska modelka.

 

To było ważne szkolenie

Tylko dla stylistów fryzur.

Absolwenci nabywają

Rewerencji[1] i prestiżu.

 

Pielęgnuję swoje włosy.

Poświęcam im dużo czasu.

Są łatwe do układania.

Nie mam z nimi ambarasu.

 

Po czterech godzinach cięcia,

Modelowania, czesania

Każda stylizacja była

Przez komisję oceniana.

 

Limit, to punktów dwadzieścia.

Główki moich koleżanek

Oceniono na szesnaście,

Nie najwyżej, lecz udanie.

Moja „stylistka” niestety

Dostała „aż” trzy punkciki.

Dobrze, że na moją gażę

Nie miały wpływu wyniki.

[1] Rewerencja: uszanowanie, poważanie, szacunek

Sofa

Zszedłem rano do salonu,

A tam sobie spał na sofie

Pokręcony i skulony

Syn, piętnastoletni chłopiec.

 

Zdziwiony tą sytuacją

Spytałem dlaczego nie śpi

W swoim łóżku, w swym pokoju,

Gdzie materac bardziej miękki.

 

Wyjaśnił, że postanowił

Wynająć komuś swój pokój,

By zarobić na komputer,

Gdyż wszyscy już mają wokół.

 

Teraz tylko musi jeszcze,

Tak to perorował chłopiec,

Przyzwyczaić się szybciutko

Do snu  na tej twardej sofie.

 

Synalek nie mógł zrozumieć,

Dlaczego mamy z tym problem

I się z mamą nie zgadzamy

Na rozwiązanie „tak dobre”.

Egzamin

Nie przespałam całej nocy,

Bo dzikie sny mnie męczyły.

Wstałam mocno niewyspana,

Czułam dziwaczne… odchyły.

 

Mój mózg był „ciut” ociężały

Jak nigdy dotąd, doprawdy;

A dzisiaj miałam zaliczać

Egzamin na prawo jazdy!

 

Poszłam tam, bo przecież czekał

Już na mnie egzaminator.

Wsiadłam do auta ciekawa,

Czy zareaguje na to.

 

Nie zauważył, więc najpierw

Manewrowałam na placu.

Poszło mi chyba dość dobrze,

Bo tylko powiedział „szacun”.

 

W czasie kursu dosyć dużo

Te manewry trenowałam,

Więc prawie automatycznie

Cały „parkur” pokonałam.

 

Wyjechaliśmy na miasto.

Jazda miejska to podstawa.

Wiele osób tu przegrywa

Automobilisty awans.

 

Wszystko mi się układało

Do pierwszego skrzyżowania.

Wyhamowałam samochód,

Znak „STOP” jazdy mi zabraniał.

 

Po dosyć długim postoju

Instruktor popatrzył na mnie

Z zaciekawieniem, lecz jednak

Surowo oraz nagannie.

 

Zapytał, na co ja czekam,

Przecież z lewej nic nie jedzie.

Nie wiedziałam, co mam jemu

Logicznego odpowiedzieć,

Gdyż uświadomiłam sobie,

Że ten mój mózg przytępiony

Oczekiwał, aż znak stopu

Zmieni kolor na… zielony.

 

Analogowo

Dostałem się na praktykę

Do firmy informatycznej.

Dotąd poznałem teorię,

Lecz nie mam wiedzy praktycznej.

 

Liczyłem na to, że będę

Działać z informatykami,

By praktycznie się zapoznać

Z nowymi technologiami.

 

Na początek otrzymałem

„Odpowiedzialne” zadanie:

Sterowanie drzwi wejściowych:

Otwieranie, zamykanie…

 

Drzwi były automatyczne,

Lecz czujnik do nich zepsuty.

Machaniem własną prawicą

Wymuszałem tych drzwi ruchy.

 

Musiałem wciąż obserwować

Osoby chcące przechodzić.

„Otwieranie”, „zamykanie”…

Przez okrągłe osiem godzin!

 

Całe pierwsze dwa dni praktyk

Ruszałem ręką, nie głową.

Miało tam być „na cyfrowo”,

A było… analogowo!

Nauka liczenia

Kiedy byłam nastolatką

Miałam „pieriepałki” z „matmą”

Rodzice to humaniści.

Im także z matmą nie łatwo.

 

Żeby jednak pomóc córce

Dali mi korepetycje.

Korepetytor to student.

Miał wiedzę i aparycję.

Umiał dobrze wytłumaczyć

I uczył mnie stosowania

Wszystkich sposobów i reguł

Jak rozwiązywać równania.

 

Ale to wszystko kosztuje.

A „korki” nie są zbyt tanie

I dlatego mój ojczulek

Wymyślił dla mnie zadanie.

Po kilku lekcjach on stwierdził,

Że facet, sam urodziwy,

Nie będzie na moje wdzięki

Odporny i niewrażliwy.

Zalecił, żebym podjęła

Przecież niewielkie ryzyko

I poderwała mentora.

Lekcje dawałby za friko.

 

Do dziś mam kłopoty z „matmą”.

Mój syn ma korepetycje,

Bo tak jak ja nie rachuje,

Lecz ma bankowe ambicje!

Chociaż z matmą jest na bakier,

To rachować kasę umie

I jak dziadek wszystko sprzeda!

Jak to robi? Nie rozumiem.

Liczmanka

Nasza sześcioletnia córcia

Pasjami uwielbia… liczyć.

Gdziekolwiek i w każdym czasie

Rachowanie ciągle ćwiczy.

 

Czasami, jak jej się nudzi,

To mówimy do Krystynki,

Żeby poszła do pokoju

I policzyła… motylki.

 

Ona w swoim pokoiku

Ma w takie wzorki tapetkę.

Liczyła je wciąż się myląc,

Kiedy przekraczała… setkę.

 

Dzisiaj się trochę nudziła,

Gdy z wizytą przyszedł dziadek.

Wysłałem ją „na motylki”,

By w spokoju wypić kawę.

 

Po jakimś czasie wróciła

Podając wynik liczenia.

Żadna wątpliwość z mej strony

Jej stanowiska nie zmienia.

 

Doliczyła się motylków

W liczbie stu czterdziestu czterech.

Na pytanie „Skąd ta pewność”?

Rzekła: „Skreślałam markerem”!

Droga do szczęścia

Mój tata jeździ chopperem.

Ja też lubię motocykle.

Teraz jeżdżę tylko z ojcem.

To dla mnie zawsze niezwykłe.

Na razie jako pasażer,

Lecz odpowiednio ubrany

W kurtkę skórzaną i jeansy,

A na nogach noszę glany!

 

Szkolę się na prawo jazdy,

Skończyłem osiemnaście lat.

Ale na razie mieć mogę.

Tylko kategorię A2.

Za dwa lata zdam na pełne

Prawo Jazdy na motocykl.

Kupię sobie kombinezon.

Dumnie w glanach będę kroczył.

 

Dziś miałem wykład z teorii.

Poszedłem jak zwykle w glanach

Czyściutkich, wypastowanych;

Pucowałem je od rana!

 

Tuż przed gmachem Szkoły Jazdy

Wdepnąłem w coś, co dla glanów

Jest obrzydliwie najgorsze

I pozbawia sznytu, szpanu.

Łatwo się domyślić, że „to”

Zostawił pies, i to duży.

Cały protektor zbrudzony,

Nie miałem szans, by go umyć.

Trochę wytarłem zelówkę

Na trawniku obok szkoły,

A potem w ostatniej ławce

Chowałem brudne giczoły.

 

Podobno ten, kto przypadkiem

Wdepnie w byle jakie g**no,

Otrzyma w zamian łut szczęścia,

Nawet gdyby przy tym… bluznął.

 

I tak było w mym przypadku.

Ze wstrętem czyściłem glany.

Ale kiedy już skończyłem,

Byłem szczęśliwy. O rany!

Nie każdy…

Nauczyciel z podstawówki

To ja we własnej osobie.

Jestem jedynym „rodzynkiem”

Wśród nauczycielek – kobiet.

 

W trakcie roku przyszedł do nas

Nowy, młody polonista.

Widać, że się denerwuje.

To jest sprawa oczywista.

Nigdy przedtem przed uczniami

Nie stał jako nauczyciel.

Dużo czasu musi minąć

Zanim zdobędzie obycie.

 

Widać było, że na pierwszą

Lekcję szedł na maksa spięty,

Więc mu doradziłem, by był

Na zaczepki obojętnym.

I najlepiej, żeby wtedy

Wykorzystał jakiś pretekst

I pokazał uczniom, że on

Jest dla nich autorytetem.

 

Chyba jednak nie zrozumiał,

Bo gdy dzieciaki po przerwie

Nie chciały się uspokoić,

Uruchomił swą energię.

Chwycił, co było pod ręką

I rzucił… krzesłem o ścianę!

Tak to zamiast pedagogiem

Okazał się zwykłym chamem.