Desperatka

Rewolucja w mej rodzinie!

Babcia zostawiła dziadka

Po czterdziestu latach życia.

Dla mnie to była zagadka.

 

Wzięłam babunię na „spytki”.

Wydusiła, że „ma zamiar

Na nowo ułożyć życie,

I to jest początek dla zmian”!

 

Dziadek jest wprost załamany.

Zresztą trudno mu się dziwić.

Przez całe małżeńskie życie

Niczym babci nie uchybił.

 

Nikt też nie mógł się spodziewać

Tak desperackiego kroku

Po tej, która przez ćwierć wieku

Chodziła w tym samym koku!

Na wnuczka

Płakała w słuchawce babcia,

Że brakuje jej pieniędzy.

Że nie ma już nawet na czynsz

I właściwie żyje w nędzy.

 

Prosiła mnie o pożyczkę,

Choć jej trudno mówić o tym.

Niewiele jej pożyczyłem.

Mogłem tylko trzysta złotych.

 

Następnego dnia poszedłem

Odwiedzić biedną babunię.

To, co w jej domu zastałem,

Wypowiedzieć wprost nie umiem.

 

Babcia zrobiła imprezę

Dla kilkorga rówieśników

Jota w jotę taką samą,

Którą ja w akademiku

Dla kolegów urządzałem,

Kiedy całą sesję zdałem.

 

Teraz babcia mnie unika.

Dla mnie to gorzka nauczka.

Na wypłatę tęsknie czekam.

Jestem „zrobiony na wnuczka”?

Łebek

Wychodziłem podchmielony

Z imprezy u koleżanki.

Półmrok, bo na starych schodach

Świecą tylko dwa „kaganki”.

 

Wtedy spotkałem staruszka,

Jak pieska do piersi tulił.

Dość ciężko wchodził na górę.

Ten widok mnie wprost rozczulił.

„Cześć koleżko”- Mówię do psa.

Sięgnąłem ręką do łebka,

Ale tylko pogłaskałem…

Bochenek suchego chlebka.

Podstęp

Dzisiaj rano w autobusie

Dosiadł się do mnie staruszek.

Ja też nie jestem już „młódką”,

Podczas jazdy siedzieć muszę.

Przesunęłam się na ławce,

Żeby pan miał dość wygodnie.

Rzeczywiście, kiedy usiadł

Poczuł się dosyć swobodnie.

Zaczął wspominać o naszym

Wspólnym dzieciństwie sprzed laty.

Nawet spytał, bo zapomniał,

O imię mojego taty.

 

Gdy powiedział do mnie – Marto,

Zrobiło mi się dość przykro.

Pomyślałam: to demencja

I to już nie w skali mikro.

Wczułam się w postać Martusi

Udając dawną znajomą.

Gdy zbliżał się mój przystanek

Wstałam udając wesołą.

 

W momencie, gdy go żegnałam

Starszy pan wypalił do mnie:

– Nigdy nie było Martusi.

Wcale nie mam takich wspomnień.

Ja to wszystko wymyśliłem,

Żeby twoją czujność uśpić

I bym mógł z bliska, przez chwilę

Patrzeć na twój bujny biuścik.

Ciekawska

Moja już eks – narzeczona

Poszła do łóżka z facetem

Dwadzieścia lat od niej starszym

I w dodatku z moim szefem!

Byłem bardzo rozżalony,

Że ze starym mnie zdradziła,

Lecz dla niej to nie był problem

I tak to mi wyjaśniła:

Przecież wygląda dokładnie,

Jakim ty będziesz w przyszłości.

Więc to nie jest żadna zdrada,

Ale przejaw… ciekawości.

Samotność

Jestem osobą samotną,

Panną w wieku balzakowskim.

Nie mam też bliższej rodziny,

Lecz to nie powód do troski.

Mam bardzo dobre kontakty

Z koleżeństwem z mojej pracy.

Lubią mnie, a ich przychylność

Bardzo wiele dla mnie znaczy.

 

Odkąd pamiętam, koledzy

Nawet się mnie nie pytali,

Tylko okazje do randek

Kilkakrotnie mi stwarzali.

 

Wreszcie mam trochę spokoju.

Nie będzie już niespodzianek.

Nadeszły Święta. W Wigilię

Wyszłam raniutko na ganek.

Nocny śnieżek uprzątam.

Zupełnie niespodziewanie

Mały kotek się przyplątał.

Bardzo brudny był i głodny.

Taka istotka lękliwa.

Szkoda mi się go zrobiło.

To prawdziwa z nędzą bida.

 

Zabrałam kotka do domu,

Chociaż cuchnął niemożliwie.

Gdy kąpałam go w szamponie,

Podrapał mnie dość dotkliwie.

Na rękach mam grube kreski

Sięgające aż po łokcie.

Mam też małe zadrapania

Na szyi i na dekolcie.

Żeby ukryć te „ozdoby”,

Włożyłam golf z rękawami,

Ale na dłoniach jest widać

Ranki pokryte strupkami.

Kot się u mnie zadomowił.

“Powiedział” mi to wieczorem.

Będę miała przyjaciela.

Stało się to w samą porę…

 

Po świętach poszłam do pracy,

Więc wszyscy zauważyli

Moje liczne obrażenia

I tak się zaciekawili,

Że niektóre koleżanki

Podglądały mnie w łazience,

By zobaczyć, jak wysoko

Mam pocięte obie ręce.

 

Powróciła dawna troska.

Teraz znowu, nieprzerwanie

Są podwójnie dla mnie mili.

Znów zaczęło się swatanie!

 

Dowiedziałam się, dlaczego.

Otóż cała firma „zgadła”,

Że targnęłam się na życie,

Bo samotność mnie dopadła…

O płotek

Mój dziadek ma małą działkę

I więcej czasu niż młodzi.

Sam remontował swój domek

I płotek, by nikt nie wchodził.

Ten płotek jest prowizorką,

Na nowy musi poczekać.

Jednak sąsiad z działki obok

Rozpoczął bardzo narzekać:

Że nieładny, za wysoki,

Zrobiony całkiem bez kunsztu.

Psuje wygląd otoczenia

I w ogóle brak mu gustu.

Największy jednak był zarzut,

Że ten płot na drogę „wchodzi”.

Powiadomił władzę gminy,

Niech sprawdzi, co mu to szkodzi?

 

Przyjechało kilku panów.

Pomierzyli, odjechali.

Przy okazji także inne

Pomiary tam wykonali.

Sąsiad miał rację, ponieważ

Według panów geometrów

Płotek dziadka „właził” w drogę

Aż o dziesięć centymetrów.

Dodatkowo, przy okazji,

Mierniczy także stwierdzili,

Że dwaj dziadkowi sąsiedzi

Też źle płoty postawili.

Byli to: sąsiad, co skarżył

I jego szwagier cioteczny.

Urząd Gminy dla nich wszystkich

Jednakowo był skuteczny.

Wszyscy dostali decyzje

Ostatecznie stanowiące,

By ogrodzenie rozebrać

Przez najbliższe dwa miesiące.

 

Ten sąsiad, który był doniósł,

Ma płot nowy, betonowy,

Z kutymi w stali wrotami

Na dwóch słupach granitowych.

Szwagier swój płot wymurował,

Każdą cegiełkę fugował.

Brama to dzieło snycerskie,

Współczesna sztuka ludowa!

 

Jakie będą nowe płoty

Jeszcze nie bardzo wiadomo.

Obaj z dziadkiem jedno wiemy,

Że to był kosztowny donos.

Odmiana

Pracuję w domu opieki.

Opiekuję się chorymi.

Bywa ciężko, ale czasem

Znajduję w ludziach optymizm.

 

Dzisiaj już po raz kolejny

Musiałam podcierać dziadka,

Który znów trochę popuścił.

A dlaczego? To zagadka!

Przecież to pacjent „chodzący”.

Zawsze sam szedł do łazienki,

A po drodze przy okazji

Podrywał zdrowsze „panienki”.

 

Byłam zaniepokojona

Pogorszeniem jego stanu.

Czyżby to był pierwszy objaw

Niedyspozycji organów?

Zapytałam, czy się smuci

Z tej bardzo nagłej odmiany

Odparł, że on bardzo lubi

Kiedy my go „tam” smyramy.

Byli sobie… Ona i On

Był sobie on i ona

Podstarzali oboje.

Ona na nogi słaba,

A on w krzyżu miał bole.

Ją przewlekły kaszel dręczy,

Jego serce zniszczył zawał.

Ją także pikawka męczy,

A on zawroty dostawał.

 

Nie zawsze jednak tak było.

Lepiej im się powodziło,

Bo oboje na etatach

Meble kupowali w ratach.

Dostali w bloku mieszkanie,

Aż pięć lat czekali na nie.

Do spółdzielni należeli

Nie dlatego, że tak chcieli.

Ale to państwo zadbało,

By małżeństwo zamieszkało

W nowym, słonecznym bloku

Z piękną zielenią wokół.

Mieli „full” wyposażenie:

Ścieki, gaz i ciepłą wodę.

Kotłownia ich ogrzewała,

Bez pieców mieli wygodę.

 

Tutaj córki wychowali,

Które dzisiaj są w oddali.

Pracowite życie mieli.

Ale żyli tak jak chcieli.

 

Ona ponad lat czterdzieści

W jednej branży pracowała.

Jego serce stres zamęczył

I w tym jest przyczyna cała,

Że zwekslowany na rentę

Zawodowe skończył życie.

Tak to los życiową puentę

Zaczął zapisywać skrycie.

 

W końcu pozostali sami,

Wraz ze swymi chorobami.

Ona ma trochę nadwagi

Lecz on od niej więcej waży.

U niego są bruzdy na twarzy,

Jej cera koloru malagi.

Jemu wypadły kędziory

I widać mu kształt głowizny.

Jej zapas włosów dość spory.

I w dodatku bez siwizny.

Jemu za to w kościach strzyka,

Że gdy idzie, to aż słychać.

U niego stwierdzono cukrzycę.

Ona od lat ma dychawicę.

On skrzeczy starczym dyszkantem,

Ona mówi miłym altem.

 

Tak to żyli on i ona.

Zgodnie, cicho i spokojnie.

Ona przez niego chwalona

On ma dobre słowo od niej.

Brali świadczenia od ZUS-u.

Z tego się utrzymywali

I ziemskiego exodusu

W „spokojności” dożywali

Swobodnie i bez nacisków,

Bez strat, ale też bez zysków.

 

Testamentu też nie mieli,

Bo go spisać nie musieli,

Cały ich stan majątkowy

Był skromniejszy niż zerowy.

Komornika sądowego

Jednak interesowała

Emerytura, nie cała.

Tylko w ćwierci ją zajmował

Na spłatę należnych świadczeń,

Będących ujemnym zyskiem

Działalności gospodarczej.

 

Oni odwiedzali córki.

Córki do nich przyjeżdżały.

A wnuczka i wnuczek mały

To ich starości podpórki.

 

Tak mijały długie lata

A oni nadal, wytrwale

Żyją spokojniutko dalej,

Choć wiek do ziemi przygniata.

 

Dziwowali się znajomi,

Że choć starzy, schorowani

Wbrew zasadom anatomii

Żyją. Czyżby zmutowani?

Czy nie wiedzą, że w tym wieku

Staruszkowie, mimo leków,

Muszą terminowo umrzeć,

Aby uratować budżet?

 

Czy śmierć o nich zapomniała,

Sama przecież starowinka?

O nie! Ona warowała

Pod ich drzwiami jak ta psinka.

 

Choć pukała mocno kosą,

Stojąc na posadzce boso,

Oni tego nie słyszeli,

Słuchawki na uszach mieli.

Nie otworzyli kostusze

Nieświadomie, lecz skutecznie.

Ona się denerwowała,

Bo nie mogła czekać wiecznie.

 

Kiedyś w takiej sytuacji

To przez komin wlazła niecnie.

Czy to nie jest jakaś kpina,

Że ten blok nie ma komina?

I właśnie w ten oto sposób

Kilku milionów osób

Mieszkających w blokach Gierka

Nie może kostucha spotkać.

Ona chodzi, na dach zerka

Zamiast komina – maskotka:

Wąski wylot wentylacji.

Chociaż trochę pokręcony,

Okapnikiem zadaszony

Pasuje do elewacji.

 

Jak ma przejść stara kostucha

Przez tak wąski kanaliczek?

Przecież kosa się nie zmieści,

Ani nawet jej buciczek!

 

To przyczyną, że obecnie

Ludzie żyją sobie dłużej.

Państwo płaci im świadczenia,

A to kwoty bardzo duże

Dziurawiące państwa budżet.

To jest zmorą kilku rządów

Jak wyrównać brak gotówki

Jest na to wiele poglądów,

Cały czas pracują główki,

Jak tenże problem uściślić,

Jaką reformę wymyślić.

A czas jak szalony leci

Rodzą się wciąż nowe dzieci

A starzy nie umierają,

Dalej kasę pobierają.

 

Potwierdza to statystyka,

Z której rubryk też wynika,

Że we współczesnej nam Polsce

Życie ludzkie coraz dłuższe.

Tylko powód trochę inny

Niż ciąg „GUSowskich” przypuszczeń

 

Na cały świat donosimy,

Że ludzkie życie chronimy.

Dlaczego je tak bronimy?

Bo… wyburzamy kominy!

2012.10